2012-09-27

Perełka na mapie polskich festiwali podróżniczych

Jesienią, kiedy za oknem szybko robi się szaro, kiedy drzewa odczepiają kolejno swoje pożółkłe liście, kiedy zamiast o zimnym piwie częściej myślisz o ciepłej herbacie, kiedy masz ochotę przenieść się na inny kraniec świata. Ukryć się gdzieś w zakątku dżungli, wdrapać się na jakąś górę by rozejrzeć się po horyzoncie. Myślami wracasz do czasu spędzonego pod żaglami lub marzysz by na chwilę posiedzieć w gorącym słońcu Afryki...
Pęka bańka mydlana wypełniona marzeniami i wspomnieniami a ty wracasz do rzeczywistości. Jest jednak szansa aby znaleźć się ponownie w dalekiej krainie. Bo czasem jedni ludzie są jak wizjonerzy i konstruują dla innych machinę zmiany czasu i przestrzeni. Takimi właśnie stali się twórcy 1 Festiwalu Przygody Wanoga z Wejherowa. Brawa za czas i brawa za miejsce. Przejrzałem listę prelegentów - same wspaniałe osobistości, sprawdziłem tematy - wyjątkowe i przyciągające uwagę.  Samo Wejherowo - to już brzmi dumnie, festiwal jeszcze się zaczął a ja już jestem pewny, że będzie to perełka na mapie polskich festiwali podróżniczych.
Dla tych, którzy podniosą alert i ogólne ajwaj, że są bilety, że karnet na trzy dni to całe dwie dyszki i....że "poczekam na Kolosy" od razu rzucę coś na ruszt, niczym wujek Andrzej - mistrz ciętej riposty :
- Poczekajcie na Kolosy, bo warto ale nie przegapcie Wanogi, bo przyjdą z pewnością tylko ci, którzy naprawdę podróże kochają.*

*odnoszę się tutaj to nieeleganckiego (napiszę sobie w nawiasie: chamskiego) zachowania wobec jednego z prelegentów podczas ostatnich Kolosów, gdy przylazł ktoś z ulicy, bo za darmochę było.

Zresztą oceńcie sami zaglądając na ich stronę i podejmijcie decyzję. Ja, żałować jedynie mogę, żem daleko od szosy i 5-ego października  na tym wspaniałym wydarzeniu nie dam rady być. Jednakże spróbuję za rok.
Życzę powodzenia i wspaniałych wrażeń...a prelegentom - najlepszej publiczności...Trójmiejskiej :)





2012-07-21

Nie ma takiego miasta Warszawka :)


Znowu otworzyły się wrota czasoprzestrzeni i zgodnie z tą teorią zatrzasnęły się za nami drzwi McDonaldsa. Już na pierwszym przystanku załadowała się do tramwaju grupa etnicznie różnorodna. Jadą w ciszy jak w chińskim metrze, trzymając ogromne pakunki. Nasz przystanek, wysiadamy a tam na chodniku stoi trójka starszych Państwa i głośno rozmawiają, w którymś z bałkańskich języków, wymachując rękoma gestukulują jakby cieli powietrze wielkimi mieczami. Przechodzimy przez jezdnię i mijamy na pasach grupę wesołych azjatów. Spoglądam na córkę a ona odwzajemnia  się zaskoczoną miną. Kiedy widzimy czarnoskórego mężczyznę na rowerze a zza rogu wyłania się młoda chinka w klasycznym, wietnamskim, okrągłym kapeluszu zatrzymuję się w miejscu. Dziwnie się czuję bo mamy ze sobą bagaże, słońce bezlitośnie smaży z nieba jak w tropikach, ludzie rozmawiają w niezrozumiałym dla mnie języku ... ale przecież wiem gdzie jestem. Gdybym spotkał nacje europejskie to pomyślałbym, że to niedobitki z EURO 2012. Jetem przecież w Warszawie i to na jakimś jej – zdaje się – krańcu. Zostało nam jeszcze do przejścia kilkaset metrów aby zalogować się w magicznym miejscu o bajkowej nazwie: hotel Metro. Trochę nas rozprasza to, że dzielnica jest bardziej przemysłowa a sam lokal usytuowany jest na terenie zakładów MPO :) - w końcu mogło być gorzej, bo zamiast kontenerków hotel mógłby być zbudowany z Toy-Toy'ów.


Mijamy jeszcze sklep spożywczy o równie romatycznej nazwie „Czar PRL-u” z ogromną kartką na zakupy wprost ze smutnych czasów na  reklamowym banerze. Docieramy wreszcie do naszej „sypialni”. Wchodzimy na podwórze i …. co widzimy? Ustawione aż w trzech warstwach kontenery mieszkalne w regularnej figurze „L”. Wita nas starsza pani i z rozbrajającym rosyjskim akcentem dokonuje czynoości zakwaterowania. Trochę jak na budowie, trochę jak w parku rozrywki i trochę jak na wielim kiermaszu. Idziemy zobaczyć nasz pokój za pięć stów za dziewięć dni i czujemy, jakby ktoś nas obserwował. Spoglądamy w górę a tam z krużganków patrzy na nas kilkanaście par męskich oczu. Teraz to dopiero jazda bo aż na usta ciśnie się Namaste, Salaam i Priviet. Jednym ruchem przenosimy się do Indii, Pakistanu, Czeczenii i Iranu. 
Ponieważ temperatura pomimo wieczonej pory sięga kilka stopni powyżej trzydziestej kreski, wszyscy panowie wystawiają swoje plastykowe krzesełka przed drzwi kontenerków i grzebią w telefonach, klikają coś na laptopach lub tradycyjnie już – po prostu patrzą. Nie robi to na nas większego wrażenia, przyzwyczajeni do tego podglądania też siedzimy na progu naszego pomieszczenia i gapimy się na nich. Gdy zapada zmrok z kuchni zaczynają dochodzić znane nam egzotyczne zapachy. Smażone warzywa i wyraziste przyprawy, tak gotuje hinduski kucharz dla swoich kolegów a nam aż ślinka cieknie bo zgubiliśmy po drodze resztę naszych kanapek. Panowie zbierają się w salce telewizyjnej i głośno komentują rozpoczęty przed chwilą mecz finały pomiędzy Hiszpanią i Włochami, przekrzykując  Dariusza Szpakowskiego. Języki jak w pod wieżą Babel a całego uroku dodaje jeszcze młoda czeczenka, która krąży wolniutko po hotelowym placu i dość głośno słucha pięknych arabskich melodii  z komórki. Hiszpania wygrywa, wyłączamy nasz trzeszczący telewizor i idziemy spać.


Rano prysznic, który jest w kontenerku obok a w kabinach pomimo tego, że są drzwi suwane to jednak nie ma szybek… Jest za to ciepła woda. Kiedy wracamy pani recepcjonistka podhodzi do nas i mówi „Ja priniosła wam lodówku”. Urocze i …dziwne miejsce.

Cel naszej kilkudniowej wizyty w stolicy jest pośrednio związany z podróżą dookoła świata. Nadszedł bowiem czas na rozliczenie się ze szkołą. Szkoły Polskie Za Granicą mają swoją wielką zaletę, gdyż umożliwiają kontynuowanie nauki  i brak potrzeby rozłąki z polską szkołą kiedy przebywamy za granicą. Chyba jedyną wadą są egzaminy, które trzeba zdać po przyjeździe - zwłaszcza patrząc z perspektywy ucznia. Nie ma jednak innej rzetelnej metody sprawdzenia poziomu przyswojenia  materiału jak egzamin pisemny i ustny z wszystkich przedmiotów, czyli łącznie tych egzaminów 22. W tym miejscu wystarczy chyba, że napiszę, iz egzaminy zostały zdane ... przecież w końcu o to właśnie chodziło. 

Próbka kreatywnego sposobu myślenia licealistów?

W czasie kiedy duża A. męczyła się w piekielnie gorącej sali   i zamiast pisać test z geografii, gapiła się w sufit ja postanowiłem zwiedzić trochę okolicę, w której mieści się stołeczna "jedynka". Na usta cisną się słowa pewnej piosenki "Zielony Żoliborz, (pik pik) Żoliborz" bo rozglądam się wokół a tam zielono, cichutko i spokojnie. I faktycznie ... bardzo zielono. Spaceruję pomiędzy domkami i natrafiam na miejsce, które mam  w znajomych na FB (sic!) a jest to niewiarygodny, ekologiczny hostel Wilson. Miejsce napędzane ekologią,  zieloną ścianą i oferujące najlepsze (według mnie jedno z najlepszych) piw oraz - chyba jedyne w Warszawie - kapsułowe miejsca do spania.  Wszystko ze smakiem i świetnym pomysłem, nowocześnie i 
światowo. Na parterze knajpeczka dla obieżyświatów  Klub Podróżnik Polska, w której odbywają się pokazy slajdów z najpiękniejszych miejsc naszego globu oraz spotkania z podróżnikami. Oh, o takim miejscu zawsze marzyłem...piękna motywacja do działania.


Jeszcze jedna perełka z Żoliborza.

Czas spędzaliśmy głównie pomiędzy szkołą, naszą egzotyczną bazą i powtórkami materiału, tramwajami, autobusem, metrem i centrum. Wybraliśmy się tylko aby przejść tym samym, co Rosjanie mostem w drodze na stadion, po to by spędzić chwilę na plaży i przepłynąć małym promem z powrotem na drugi brzeg a potem posiedzieć wieczorem wraz z innymi na nadwiślańskim wale.


Pozostały czas to niekończące się spacery, sen i walka o przetrwanie, czyli próba znalezienia taniego wyżywienia w europejskiej stolicy. To dziwne ale akurat w tym przypadku nie było z tym żadnego problemu. Wegetariańskie, chińskie, wietnamskie i arabskie  za 10 złotych za obfity obiad (na Ochocie nawet za mniej niż za dychę) a dla wybrednych coś od Magdy Gessler czyli elegancki fast food MG Eat. Wynika z tego, że wystarczy poszukać a znajdziemy coś na ząb. Po każdym powrocie z Wa-wy jestem pozytywnie naładowany. Po pierwsze tym, że jak każde tak duże miasto tętni życiem i energią a po drugie, dzięki wielokulturowości  daje "kolorowy" obraz Polski wraz ze wszystkimi jej smakami i zapachami :)

A na deser przepyszna baklava.

2012-06-04

Tydzień książki i dziecka :)

Czy przetrwa miłość kupiona za kilka włosów? Nie można przejść obojętnie obok tak zadanego pytania, jak i nie można również odłożyć książki znalezionej na bibliotecznej półce, która opowiada o Tangerze,  o życiu rodzinnym, o wielkiej miłości i o rzeczach nierozłącznych z Marokiem -  magii, wróżbach, czarach i zabobonach.  Niezwykła książka o niezwykłym uczuciu podana oryginalną prozą Mohammeda Mrabeta w "Miłości za kilka włosów". Opowieść o zderzeniu z europejską cywilizacją ukazuje dlaczego tak trudno czasem pojąć nam, że Marokańczycy tkwią głęboko w przesądach, czarach i magicznych rytuałach. Główny bohater tak sam się tłumaczy:
"Nie ma nic złego w świecie, gdzie można dostać miłość za kilka włosów".... czy aby na pewno nie ma w tym nic złego? 

Już wychodziłem z biblioteki, kiedy z okładki niebieskiego tomiku spojrzał na mnie starszy dżentelmen z siwą brodą, podparty łokciem w głębokiej zadumie. Któż to? - zapytałem siebie. Czy możliwe jest aby nie znać jednego z najwybitniejszych amerykańskich poetów? Oczywiście, że możliwe. Z tym, że będąc w czasie  naszej podróży zarówno w Maroku, jak i w Stanach postanowiłem przyjrzeć się bliżej tejże postaci a właściwie temu co napisał. No, i tutaj się zdziwiłem bo znany mi fragment wiersza w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" to właśnie dzieło Walta Whitmana "O, Kapitanie, mój Kapitanie" poświęcony Abrahamowi Lincolnowi. Znalazłem coś, co zapewne czuje wielu z nas a Whitman ubrał to w takie oto słowa:
" Nigdy więcej nie było początku, niźli dziś,
Nigdy więcej młodości i starości, niż teraz,
I przenigdy więcej istnieć nie będzie doskonałości,
niż teraz..."

Dzięki Beacie mieliśmy (w sensie, że dzieci miały) piękny Dzień Dziecka. W sobotę zaprosił nas na audycję radiową do rozgłośni Radia Gdańsk Włodek Raszkiewicz, który oddał tego dnia mikrofony dzieciom z Uniwersytetu Dziecięcego Unikkids oraz nam :) Gościem był  również dyrektor oliwskiego zoo oraz pies Joy i jego właścicielka.  Kilkanaście dzieciaków zgromadzonych wokół mikrofonów zadawało nam pytania a my próbowaliśmy zaspokoić ich ciekawość. 


Pełen spontan, zero scenariusza a rozmowy mknęły po tematach jak antylopy po sawannie ... i to był chyba największy urok tego wydarzenia. Pan Włodek raz na jakiś czas naprowadzał dyskusję na właściwy tor ale i tak kierunek nadawały dzieciaki pytaniami otwartymi z serii: "A jak było nocami?". To oczywiste, że nie mogłem szczerze odpowiedzieć na to pytanie :)


To nasza druga "przygoda z radiem" i czuję, że w tych niezwykłych, dźwiękoszczelnych pomieszczeniach istnieje pewna magia, która sprawia, że czas w nich płynie inaczej. Niby zegar ten sam ale minuty uciekają jak zwariowane. Spoglądasz pierwszy raz, jest jedenasta. Zerkasz po chwili a tam wskazówki łączą się równiutko w samo południe. Siedzę przy mikrofonie i zastanawiam się co powiedziałem, czy to było z sensem i jestem na siebie zły, że nie udało mi się wszystkich wrażeń i przemyśleć przekazać słuchaczom....może jeszcze kiedyś będzie okazja :)

Wpisy w indeksy dla małych studentów :)


Jest taki malutki podróżnik. To pan Maluśkiewicz, który wyruszył w łupince orzecha w poszukiwaniu wieloryba. 
- To coś dla ciebie! - powiedziała Justyna, człowiek orkiestra i lider akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. -Może przeczytałbyś to dzieciakom, pasuje jak ulał.


W dzisiejszy poniedziałkowy dzień, w centrum Integracja w Gdyni zebrała się grupka maluchów aby posłuchać jak czytam im wierszyk Tuwima i opowiadam jak to jest w podróży. Potem Justyna przygotowała łupinki, żagle z papieru i plastelinę do budowy okrętów Maluśkiewicza. Wszystko to z okazji XI Ogólnopolskiego Tygodnia Czytania Dzieciom. Jestem szczęśliwy, że mogłem w ten sposób przyłączyć się do akcji a czytanie dla takich słuchaczy to sama przyjemność. 

Taki tydzień.... książki i dziecka :)


2012-05-31

Zakazane jak dla karawany czarny szlak ...

- Czy to nie jest przypadkiem zbyt niebezpieczne? - padło pytanie mojego znajomego, którego zawsze oceniałem jako twardo stąpającego po ziemi.
- Ale co? Podróżowanie indywidualne? - odpowiedziałem lekko zaskoczony.
Kolega spojrzał na mnie jakbym zadał mu pytanie z anatomii na pierwszym roku AWF w Gdańsku.
- To, że szwędacie się po świecie to mnie nie rusza, wiele osób tak robi ale o dzieci mi chodzi. Wiesz w resorcie nad ciepłym morzem jest bezpiecznie. Masz opiekę, animatorów, ogrodzony obiekt i wszystko podane pod nos.
Teraz to ja się pochyliłem nad tematem bo chciałbym mu jak najlepiej wytłumaczyć to, co czuję.
- Zgadzam się, każdy wypoczywa jak lubi. Jedni wybierają wspomniany przez Ciebie All Inclusive, drudzy skaczą ze skały na wiewiórkę, inni zaś pakują plecak i idą  w nieznane. O ile z dzieckiem na wakacjach w wygodnym resorcie jest wszystko przewidywalne a  z dzieckiem na plecach w wingsuit flying to ekstremum  dla mnie nie do zaakceptowania, to zabranie malucha w świat, w podróż bez planu ma w sobie coś z jednego i drugiego.
- Chyba żartujesz! Nie wiesz dokąd jedziesz, nie wiesz gdzie będziesz spał i jeszcze zabierasz ze sobą dzieci?  Nie jesteście studentami wolnymi jak ptaki tylko rodzicami. - kontynuował kolega, który zawsze życie miał poukładane jak skarpetki w szufladzie...kolorami.
- Widzisz, wszystko zależy od tego, jak funkcjonuje rodzina, chodzi też o zaufanie...wzajemne. Dzieciaki w pewnym sensie zależne od rodziców, w zamian za swoje zaangażowanie i trud podróży zawsze muszą zostać nagrodzone tym, co najbardziej lubią. Może to być na przykład kąpiel w basenie w eleganckim hotelu po dwóch dniach zmagania w ciężkim pustynnym otoczeniu. Dzieci raczej z natury nie są zmotywowane do ekstremalnych przeżyć i zgadzam się z Tobą, trzeba to dozować w zależności od indywidualnych możliwości. A to,  że podróżujesz do miejsc, które przegapiłeś będąc studentem, w dodatku ze swoimi dziećmi, to że razem z nim to  przeżywasz, patrzysz na świat ich oczami - to jest coś niezwykłego. Styl podróżowania nie jest zależny od wieku. W Stanach zapytano nas jak podróżujemy, odpowiedzieliśmy, że korzystamy z Couchsurfingu  i ogólnie się hostujemy. Facet w drogiej, nienagannie wyprasowanej koszuli z drinkiem w ręku spojrzał na nas z politowaniem i powiedział, że on też tak podróżował, jak miał dwadzieścia lat i był na studiach. Wtrąciła się na to jego żona i dodała: "Wtedy było fajnie, teraz nas zabierzesz dziesiąty raz na Florydę, w to samo miejsce." Status nie zobowiązuje, robisz co chcesz.
- Ale powtórzę pytanie, czy to jest bezpieczne?
- Każdy ma intuicję, przeczuwasz czy coś jest nie tak. W przypadku podróżowania z dziećmi, przynajmniej ja zaostrzam ją do bólu. Kiedy czuję, że choćby jest niewielki procent ryzyka, nie wchodzę. Nie wchodzę w bramę, w uliczkę, do kogoś do domu. Nie jadę w miejsca, które ktoś opisał jako niebezpieczne lub do kraju, w którym z różnych powodów mogłyby nas spotkać kłopoty. Nie wolno jednak dać się zwariować, na przykład wiadomościom. Nakręcanie się nie pomaga, trzeba trzeźwo patrzeć na świat i pozbyć się stereotypów. 
- Jak ludziom do domu włazić??? - podniósł  głos i patrzył na mnie z otwartą buzią.
- Pamiętasz jeszcze, co to wiara w ludzi? A jak  podeprzesz ją oceną innych, ten kredyt zaufania rośnie. Tak się dzieje na portalach, które umożliwiają goszczenie się u ludzi. Uwierz mi, z takiej gościny pozostaje coś jeszcze, coś więcej - często przyjaźń  na całe życie. Oczywiście musisz być czujny i ciągle ufać własnej intuicji,  w końcu to ty jesteś dorosły. Bywa, że w czasie podróży zachodzisz do domu zupełnie obcych ludzi, napić się herbaty, przenocować, ale to ty decydujesz, zawsze możesz podziękować i zwyczajnie w świecie wyjść.
- To brzmi trochę jak bajka o pięknym świecie...
- Bo świat właśnie taki jest. Jest na nim, wbrew pozorom, więcej dobrego niż złego. 
Kolega zamyślił się na chwilę, jakby zebrał całą naszą pogawędkę w jedną myśl.
- A skąd wiesz, że jest bezpiecznie w miejscu, do którego zmierzasz?
- Nie wiem tego, nikt nie jest w stanie przewidzieć co czeka na nas za rogiem. Ty też jesteś rodzicem od niedawna. Za chwilę będziesz decydował o tym, czy jazda samochodem przez Polskę w letni dzień, w pełnym słońcu z twoim dzieckiem jest rozsądna bo może lepiej pojechać nocą. Właśnie o to chodzi, chodzi o decyzje, które są dobre dla naszych dzieci, każdy rodzic sam musi zdecydować, czy zabrać swoją pociechę na trekking w Himalaje, wycieczkę po dżungli, zamieszkać z bobasem w buszu czy może lepiej jechać na Mazury. Nie wyobrażam sobie z drugiej strony ruszyć w świat z dzieckiem bez wcześniejszego przygotowania. Po co potęgować stres, który udziela się również maluchom. Jeśli czujesz się na siłach pojechać sam, to możesz też z dzieckiem. Pamiętać tylko trzeba, że odpowiadasz już za więcej niż jedną osobę a realizację układaj dla całej rodziny...równomiernie i sprawiedliwie.
- Aaa.... - chciał coś dodać ale mu przerwałem.
- Aaapteczka musi być. Zresztą zdrowie jest najważniejsze i nim nie żonglujemy. Czujesz respekt przed chorobami tropikalnymi to stosuj profilaktykę, bledniesz na myśl o malarii, nie jedź w miejsca gdzie występuje lub zadbaj o zabezpieczenie przed ukąszeniem. Niech tylko nie paraliżuje cię sama myśl o przykrych niespodziankach bo pomyśl, że grypa również może być groźna w skutkach...
- A gdzie nie jechać?
- Chyba: gdzie jechać? Są takie miejsca gdzie nie zabralibyśmy dzieci, takie czarne szlaki dla naszej karawany. Nie znaczy to wcale, że ktoś inny tam nie pojedzie. Może i my, dzieci rosną,  sytuacja się zmieni bo świat się zmienia. Wszystko zależy również od własnego wyczucia, sprawności i swoistej pewności siebie. Rodzicielstwo nie powinno ograniczać a jedynie w miarę potrzeby korygować podróżnicze plany.

Posiedzieliśmy jeszcze tak chwilę w ciszy. Po kilku minutach kolega spojrzał na mnie i testując moją cierpliwość zapytał:
- A gdzie byś proponował, tak na pierwszy raz?
Zaśmiałem się, uruchomiłem internet w komórce i pokazałem mu stronę: www.malypodroznik.pl
- Sprawdź sam, co mówią inni młodzi rodzice :)


Mam do Pana prośbę...

Wciąż jestem pod wrażeniem przygotowania sali kinowej Akwarium Gdyńskiego do prezentacji. Światła, dźwięk i ekrany sterowane z dotykowego pulpitu, wygodne siedzenia i...nieco  już zużyty projektor :)
Wszystkiego mieć nie można, choć i ja nie jestem bez winy bo gdy wyświetla się z udostępnionego sprzętu mogą być niespodzianki. Lekko zawiedziony jakością odtwarzanego obrazu byłem zły na własny sprzęt, który jest teraz w serwisie. Takie dążenie do perfekcyjności potrafi napsuć krwi, zwłaszcza jeśli spędziło się nad swoim "dziełem" prawie tydzień...
Najpiękniejsze jest to, że Klub Podróżnika ma swoich zagorzałych i wiernych widzów, na których zawsze można liczyć. Nie inaczej było tym razem, z tym, że sala uzupełniona była przez krewnych i znajomych królika (tym razem w roli królika wystąpiłem ja). Zabrakło kilku ważnych osób ale... jak wspomniałem wcześniej, wszystkiego mieć nie można.
Zanim jeszcze padły pierwsze oficjalne słowa prezentacji, kilka sympatycznych starszych Pań wianuszkiem okrążyło Arlettę i zasypało gradem pytań. Dziewczyna z nie znikającym uśmiechem na buzi "broniła się" się sensownymi odpowiedziami a ja usłyszałem tylko jedną z ostatnich:
- Nie, proszę Pani na Kubie nie byliśmy...jeszcze.
"Jeszcze" - to w ustach kogoś kto powiedział, że na razie ma dosyć podglądania świata brzmi obiecująco. Może jeszcze kiedyś i tam nas poniesie. A może już ją samą.

Najważniejsza jednak rzecz stała się po pokazie. Podeszła do mnie kobieta i z ewidentnym wzruszeniem oznajmiła:
- Dziękuję wam za tą podróż, dziękuję w imieniu tych, którzy z różnych przyczyn nie chcą bądź nie mogą.  Wielu z nas już nigdzie nie pojedzie a dzięki ludziom takim jak wy, możemy to zobaczyć  i wspólnie przeżywać. Niektórzy się boją,  a przecież pokazaliście, że można. Nawet z dziećmi można.
- No wie Pani, te nasze dzieci to już nie są takie malutkie, same plecaki noszą  a czasem to i rodzicom pomogą. - odpowiedziałem.
Kobieta popatrzała na mnie z politowaniem i dodała:
- Przemawia przez pana skromność a ja mam do pana taką prośbę... jedźcie w świat z tym waszym projektem, do innych dzieci jedźcie...
- Ja to bym pojechał już dzisiaj ale wie Pani... wszystkiego mieć nie można.




2012-05-19

Klub Podróżnika Akwarium Gdyńskiego :)

"Klub Podróżników Akwarium Gdyńskiego, zaprasza w czwartek 24 maja o godz. 18 na pokaz rodziny Kwiatkowskich: „Dookoła świata – w pogoni za marzeniami”. Zabierzemy Was w wyjątkową, rodzinną podróż dookoła świata, w swoisty wyścig z czasem i własnymi słabościami. „Pokonć Niemożliwe” to projekt nie tylko podróżniczy ale przede wszystkim poznawczy a patronem honorowym tego przedsięwzięcia był Prezydent Miasta Gdyni Pan Wojciech Szczurek. W ciągu zaledwie 15 tygodni odwiedziliśmy 15 krajów ale to nie tempo i czas były wyznacznikami wyróżniającymi nas od wielu podobnych tego typu wyzwań. To nasza pogoń za własnymi marzeniami i odkrywanie marzeń dzieci na świecie oraz niesiona przez nas misja pokazania Polski w najdziwniejszych zakątkach świata podczas organizowanych Warsztatów Kultury Polskiej …
Wybierz się z nami poprzez tanzański busz pełny dzikich zwierząt, białe plaże Zanzibaru pachnące przyprawami, kolorowe Indie wyraźne jak smak curry, mistyczny Nepal, pamiętającą tsunami wyspę Koh Lanta – przez rozświetlony Hongkong i gubiące przeszłość Chiny – wprost do kanadyjskich drwali i witających wschód amerykańskich Indian Passamquaddy aż do dumnych Berberów w Maroku.
Jeśli chcesz się dowiedzieć w jakim mieście rozdają granaty, jaka roślina jest najlepszym strażnikiem kobiet, kto pierwszy ucieka z dżungli, jakie drzewo nazywane jest magicznym oraz gdzie można wypożyczyć kury do towarzystwa, koniecznie przyjdź i wyrusz wraz z nami w magiczną podróż dookoła świata.
Serdecznie zapraszamy."

Brzmi interesująco? Jeśli tak, to przyjdźcie, obejrzyjcie i posłuchajcie. Zapraszamy Was bardzo serdecznie na pokaz slajdów oraz krótki filmik....


Zajawka w Akwarium:
http://www.akwarium.gdynia.pl/wydarzenia/wydarzenia.php

Zajawka na Youtube: 

Zajawka w ratuszu Gdyńskim, strona 10: 




2012-05-04

City, city, city ... Warsaw :)


Nie wiem jak tłumaczyć fakt, że  kolejne już odwiedziny w stolicy połączone są z opadami deszczu. O ile wcześniej można było zwalić wszystko na wczesną wiosnę i kapryśną pogodę, to tym razem cała Polska ogarnięta falą  upałów motywowała raczej do zamiany długich portek na szorty i pozostawienie w domu tak zwanego "ekwipunku awaryjnego". Całą  podróż do Wa-wy spędziliśmy w pociągowym korytarzu, wisząc za otwartym oknem i wystawiając mordki do słońca. Ważne, aby wspomnieć, że podróż ta trwała zaledwie nieco ponad sześć godzin, więc idzie ku dobremu.
Wieczór spędziliśmy u  naszej niezawodnej Ani, dzięki której zawsze mamy gdzie spędzić noc i możemy liczyć na oprowadzanie po ciekawych zakątkach. Nie inaczej było tym razem, zarezerwowany dzień  wolny spędziliśmy w Wilanowie. Właśnie tutaj dopadł nas deszcz połączony z kilkoma grzmotami dochodzącymi ze skłębionych ciemno szarych chmur. Nie daliśmy się zastraszyć bo ogromnie chcieliśmy zobaczyć realizację projektu Augustyna Locciego. Dlaczego ten barokowy pałac królewski wraz z parkiem jest tak niezwykły? Po pierwsze przetrwał wojenne  i rozbiorowe zawieruchy a po drugie to wyjątkowe połączenie stylu oraz sztuki europejskiej i staropolskiej tradycji budowy. Zbudowany dla króla Jana III Sobieskiego i Marii Kazimiery, w kolejach losu był siedzibą polskich rodów magnackich oraz rezydencją króla Augusta II Mocnego a do roku 1946 przechodził z rąk do rąk znanych rodzin arystokratycznych. Warto dodać, że to właśnie tutaj w roku 1938 przyszła na świat, pochodząca z rodziny hrabiowskiej, znana aktorka Beata Tyszkiewicz.



Nas najbardziej, ze względu na pogodę i padający deszczyk zainteresowała chińska altana, w której urządziliśmy sobie piknik z przygotowanych przez Anię smakołyków. Wykorzystując okazję dziewczyny zrobiły sobie sesję zdjęciową  z parasolkami.




Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie. To był nasz wielki dzień  bo po raz pierwszy w życiu mieliśmy odwiedzić studio radiowe. Ubraliśmy nasze podróżnicze koszulki i ruszyliśmy na spotkanie z Kasią Stoparczyk i radiową "Trójką". Wzięliśmy udział w audycji "Zagadkowa Niedziela", która wyjątkowo odbyła się w czwartek :) Jako zaproszeni goście mieliśmy opowiedzieć słuchającym nas dzieciom i ich rodzicom o projekcie Pokonać Niemożliwe 2011, czyli o naszej podróży dookoła świata. Jako debiutanci - a było nas takich w studio więcej ponieważ była z nami na początku czteroletnia Zosia, z którą wspieraliśmy się wzajemnie - bardzo mocno się denerwowaliśmy. 


Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało bo pani Kasia to istny radiowy anioł, który dzięki swojemu doświadczeniu i wyjątkowej serdeczności sprawia, jakbyśmy znali się od wielu lat a atmosfera przypominała raczej pogawędkę przy herbatce. Fakt, praca w radiu nie jest łatwa. Trzeba trzymać się czasu, zawsze trzeba być dobrze przygotowanym do tematu i obsługiwać podświetlane guziczki :) Zawsze potrzebne jest wsparcie, którym są ludzie zza wielkiej szyby, kontrolujący to, co wychodzi w eter. 


Oczywiście moment, kiedy zbliżamy się po raz pierwszy do radiowego mikrofonu jest wyjątkowy i zapamiętamy go do końca życia. Niemałym również zaskoczeniem był odzew po zakończonej audycji, wiemy już, że słuchano nas w odległej Azji, na wschodnim krańcu Chin i w Holandii. Było nam ogromnie miło... i pamiętajcie, dwadzieścia dwa i siedem trójek :)
Kto nie usłyszał nas "na żywo" a ma ochotę odsłuchać wspomnianej audycji, może to zrobić przez najbliższe dwa tygodnie  pod podanym adresem:

A tymczasem w temacie Trzeciego Maja i Łazienek Królewskich w pięknych promieniach słońca.



Konstytucja  3-ego Maja.


Odświętny Fryderyk.

Teraz już wiem, co oznacza rodzinna podwózka :)

2012-05-01

Zaczarowani w eterze :) Głos mają dzieci !

Przeważnie to my, dorośli produkujemy się opowiadając historyjki z podróży, bajdurząc do znudzenia o tym co się podobało, co nie warte było naszego potu oraz kto, gdzie, kiedy i za ile...
Okazuje się, że dzieci widzą to wszystko inaczej, czym innym się zachwycają a zupełnie co innego je nudzi. Znane już wszystkim powiedzenie, że "niczym jest przepięknej urody zabytek klasy zero w konfrontacji z piękną, kolorową gąsienicą" sprawdziło się i tym razem,
Jednakże tym razem Pani Kasia Stoparczyk oddaje dzieciom głos i to jaki, taki na cały kraj. Wszystko to za sprawą magicznej mocy radia. Pani Kasia poprowadzi specjalną audycję 3-ego maja i od godziny 7 do 9 rano, cała nasza czwórka będzie gośćmi popularnej "Trójki" czyli Programu III Polskiego Radia. Audycja poświęcona naszej podróży, projektowi Pokonać Niemożliwe 2011, Warsztatom Kultury Polskiej i marzeniom dzieci świata, o których to opowiemy wszyscy po trochu...
Wszystkich Was serdecznie zapraszamy do wysłuchania audycji i "bycia" razem z nami tego poranka. Pogadajmy o świecie, o podróży i warsztatach przy śniadaniu tego świątecznego dnia.


2012-04-28

Pierwsza odsłona...


Niemal równocześnie z ukazaniem się trzyminutowej zajawki naszego filmu na kanale Youtube mieliśmy okazję gościć w kolejnej szkole w Gdyni. Niezawodny dyrektor Pan Marek Radyko z gdyńskiej PSSP zaprosił nas do siebie i od razu wysoko ustawił poprzeczkę. Niemałym wyzwaniem dla nas było bowiem zaprezentowanie filmu dla najmłodszych klas podstawówki. Zmieniliśmy konwencję dostosowując ją do odbiorców z klas 0-3 a Dominika podjęła się pełnego komentarza zmieniających się na filmie obrazów. Wpatrzone w ekran w skupieniu dzieci słuchały o świecie i podglądały swoich rówieśników ze szkół na trasie naszej podróży. Pokaz przerywany salwami śmiechu za każdym razem kiedy pojawiają się zwierzątka, zwłaszcza małpki, które robią niecodzienne dla nich rzeczy. Już w trakcie pokazu lawinowo posypały się pytania, wśród wielu intrygujących było również to które przypomniało mi moje licealne czasy. Pamiętam, że jeden z moich klasowych kolegów po każdym przedstawieniu jakiegokolwiek tematu i puencie nauczyciela: 
- Czy są jakieś pytania?
odpowiadał dokładnie tak samo jak nasz widz:
- Czy to już koniec?
Oczywiście nie wymieniany z imienia i nazwiska, z premedytacją kolega wprawiał tym w zakłopotanie naszych nauczycieli. Tutaj było trochę inaczej bo wystarczyło zdjęcie Pandy Czerwonej (panda mała, Ailurus fulgens) i  źrenice znów się powiększały  a ciekawość stopniowo rosła. My chyba jednak też zrobiliśmy jakieś pozytywne wrażenie bo po pokazie zostaliśmy poproszeni o  rozdanie kilka autografów :) Teraz są nic nie warte... ale kiedyś? Kto wie :))))



Z klasami 3-6 szkoły podstawowej jest nieco inaczej. Oni są nieco bardziej ułożeni i podchodzą w sposób praktyczny do życia. Poza możliwością opuszczenia klasycznej godziny lekcyjnej, co oczywiście już ich cieszy, uwielbiają włączać się w dyskusję a interakcja między nami a nimi jest doskonała. Dużo wiedzą i analizują niemal każdy kadr na filmie. No, i tutaj mała niespodzianka, bo nasz pokaz poza wspomnianymi przyjemnościami jest swoistą lekcją geografii, biologii a nawet wiedzy o społeczeństwie, z małą dozą informacji o religiach. Dodatkowym atutem pokazów jest z pewnością niwelowanie barier i różnic. Za każdym razem utwierdzamy wszystkich w "gadce motywacyjnej", że dzieci na całym świecie pomimo widocznych różnic są jednak takie same, mają te same marzenia i pragnienia  co ich rówieśnicy w Polsce. Bariery, które uznajemy za przeszkody i myślimy, że nas przerastają tak naprawdę tkwią w naszej głowie i tam musimy się z nimi zmierzyć. Kiedy wygramy, okazuje się, że to nie jest takie trudne a kolejny krok w kierunku realizacji swoich marzeń staje się banalnie prosty. 


Dzieciaki z PSSP są niewiarygodnie dobrze wykształcone a ich ciekawość świata zachwyciła również nas. Dodatkowym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy na korytarzu szkolnym zobaczyłem gazetkę a na niej projekt, który realizuje szkoła. Uczniowie wymieniają się z innymi szkołami Europy swoimi spostrzeżeniami, opisują jak wygląda ich szkoła, klasa, życie codzienne i jak na przykład obchodzi się u nas Wielkanoc. Fantastycznie, nieprawdaż? W końcu to dokładnie to samo co my robiliśmy w podróży, tylko z tą różnicą, że my mieliśmy szansę zagościć u adresatów osobiście. 



Panie Dyrektorze, tym samym składamy ogromne podziękowania za możliwość przeprowadzenia pokazu w prowadzonej przez Pana placówce oraz dziękujemy nauczycielom za wsparcie w czasie jego realizacji. Dzieciakom gratulujemy wiedzy i mówimy wprost: Bądźcie dumni ze swojej wszechstronnej edukacji. Pamiętajcie tylko, że gdzieś tam na świecie,  uczeń idzie do szkoły, w której nie ma ławek, nie ma książek i  brakuje zeszytów oraz elektryczności. Jest szczęśliwy, że w ogóle ma możliwość pójścia do szkoły.
Dzięki!!!


Wspomniany zwiastun naszego filmu można obejrzeć na kanale Youtube, jest to trzyminutowy skrót ponad dwudziestopięcio minutowego filmu z naszej podróży. Serdecznie zapraszamy na ten przedsmak prokektu: 
"Pokonać Niemożliwe" :)


2012-03-29

Lepsi od pszczelarza :)

Po długich męczarniach podczas odzyskiwania danych z uszkodzonego dysku przenośnego, po godzinach spędzonych nad materiałem wreszcie powstał dwudziestokilku minutowy filmik z naszej podróży. Na razie można go obejrzeć jedynie uczestnicząc w prezentacji dla szkół i klubów. Swoją premierę to krótkie wideo miało w ...Ustroniu. Kilkadziesiąt dzieci zebranych na sali gimnastycznej mogło podpatrzeć jak to rodzinka gnała po świecie i co uchwycił bezlitosny obiektyw kamery. Wszystko zmontowane i ozdobione muzyką folkową ze świata. Nie obeszło się problemów technicznych, choć "dwójka" w Ustroniu przygotowała dla nas wszystko, włącznie z nagłośnieniem, mikrofonami, ekranem i projektorem. Ze względu na kłopoty z komputerem skróciła się nasza pogadanka z uczniami. Nie mogliśmy skorzystać z części następnej lekcji bo  uczniowie albo pisali egzamin albo mieli spotkanie z pszczelarzem. Po zajęciach, kiedy już opuszczaliśmy budynek podbiegły do nas dzieci i bardzo entuzjastycznie komentowały obejrzany filmik. Jedno z nich powiedziało otwarcie:
- Ten Pan od miodu przynudzał, byliście lepsi od tego pszczelarza!
Ha! Dla nas to ogromne wyróżnienie i prestiż, w końcu pszczelarz to nie jakiś tam pierwszy, lepszy podróżnik :)




Po powrocie do Gdyni umówieni byliśmy na pokaz filmu dla klas IV-VI podstawówki i klas I-III gimnazjum w Gdyńskiej Szkole Społecznej. Tutaj już udało nam się uniknąć przeszkód technicznych i o wiele lepiej przygotowani najpierw zaprezentowaliśmy film a potem pogadaliśmy sobie o misji, jaką mieliśmy do przekazania, o marzeniach dzieci i o tym dlaczego warto podróżować. Dla gimnazjalistów już bardziej oczywiste stało się, że nie tak prosto wyruszyć na kraniec świata i pytali o   organizację wyjazdu, o różnice kulturowe a my w zamian daliśmy im trochę naszego optymizmu i gwarancję, że Niemożliwe Nie Istnieje!




ps.
Radku - mam nadzieję, że tutaj zerkniesz. Zapytałeś mnie o Nepal i kulturę buddyjską  a ja odpowiedziałem Ci nieco powierzchownie na pytanie. Myślę, że nie bez przyczyny zagadnąłeś właśnie o ten kraj. Mam takie specjalne miejsce w sercu dla wszystkiego co tam się dzieje. Byliśmy krótko, pewnie za krótko i chcielibyśmy kiedyś odwiedzić ten zakątek świata na dłużej. Wspomniałem Ci o obrzędach pogrzebowych nad rzeką w Katmandu ale nie wspomniałem o tym, jak wspaniałych ludzi tam poznaliśmy. Faktem jest, że to przez pryzmat napotkanych osobowości często oceniamy odwiedzane miejsce. Myślę, że dla człowieka  tak wrażliwego na świat (widziałem twoje fotografie) jest to miejsce "must see" i życzę Ci z całego serca abyś mógł się tam w niedługim czasie znaleźć i wszystkimi zmysłami poznać krainę u stóp "Dachu Świata". Osobnym przeżyciem jest znalezienie się w Śniegu Krainie - czyli w Himalajach ale na to muszę poczekać i ja sam.


2012-03-24

Czas na rozgłos :)

Na stole leżał dyktafon a my w centrum Gdyni opowiadaliśmy Dagmarze Olesińskiej przez ponad dwie godziny o czterech miesiącach w podróży. Efektem tego jest artykuł w magazynie na weekend Dziennika Bałtyckiego. Trafiliśmy na pierwszą stronę i rozkładówkę Nie obyło się bez małych nieścisłości bo wspomnianych w gazecie kontynentów nie było sześć a cztery ale kto by się teraz tym przejmował :)
O wiele ważniejsze jest to, że stronę wcześniej znajdziecie wpis o chłopaku, który pomimo braku dolnych kończyn żyje aktywnie, czasem aktywniej, niż większość z nas. Artur Labudda z Helu podróżował UAZ-em przez Syberię, quadem objechał granice Polski a kajakiem spłynął z Bieszczad do Świnoujścia. Wszystko to pomimo przeszkód i swej niepełnosprawności. O jego planach też przeczytajcie we wspomnianej gazecie :)


Dodatkowo na stronie internetowej miesięcznika "Poznaj Świat", naszego patrona medialnego pojawiła się notka dotycząca naszej podróży. Jest nam z tego powodu niezmiernie miło i jeszcze raz dziękujemy patronowi za wsparcie... licząc na mały artykulik w edycji drukowanej :)


2012-03-14

Greszon Błoteszon :)

- Ja w Tanzanii to byłem w latach sześćdziesiątych pierwszy raz ale wtedy to ona sie nazywała Tanganika... 
Ach jak ja uwielbiam takie historie zwłaszcza kiedy opowiadane są przez osoby tobie bliskie, o których jak się okazuje, nic nie wiedziałeś. Nie domyślałeś się nawet, gdzie bywał, co widział, i że padną nazwiska z tamtych czasów. Polscy żołnierze, ranni w bitwach Afryki Północnej zostali, jak to sie teraz mawia, "na dłużej" i wtopili się w krajobraz ówczesnej Tanganiki. Jeden człowiek - jedna historia.  Ale zacznijmy od początku...

SKM, 4:30.

Polski Bus, 6:30.

Pobudka o 3:30 i znowu nasza karawana jest w drodze. Jeszcze na wpół przytomni przesiadamy się z autobusu do SKM-ki, docieramy do Gdańska a tam czekamy na biało czerwony autobus rejsowy do stolicy. Raz na jakiś czas wypada bywać, zwłaszcza, że umówiliśmy się na spotkanie z Ambasadorem Królestwa Maroka i jako przedstawiciele Africae Deserta Project ten obowiązek spełnić musieliśmy. Przyszedł bowiem czas aby nasze Stowarzyszenie przedstawić oficjalnie jednej z najbardziej zainteresowanych stron. Spotkanie przebiegło delikatnie mówiąc, mniej formalnie a jego gospodarz okazał się uprzejmym i miłym człowiekiem. Z serca gratulował  nam i dziękował za dotychczasowe działania  oraz zapewnił o zawężaniu współpracy pomiędzy naszą organizacją a Ambasadą. My uznaliśmy spotkanie za bardzo udane i z uśmiechniętymi buziami postanowiliśmy to uczcić... w gronie naszych przyjaciół.



Najpierw nas odebrano spod Rakowieckiej :) a potem ugoszczono wspaniałym egzotycznym obiadem. Mieliśmy okazję pogadać o podróżniczych nowinkach oraz planach naszych ulubionych "ludzi-orkiestr", którzy fotografują, piszą, podróżują i ... (tutaj wpiszcie co chcecie przyzwoitego i tak na pewno to robią)  obejrzeliśmy przepiękne fotografie podwodne. Zrobiono nam również prywatny pokaz slajdów z własnoręcznie skomponowaną muzyką w tle. Potem jeszcze kilka praktycznych zabawek do aktywnego filmowania, które własnoręcznie wykonane sprawiają wrażenie solidnych i do tego jeszcze ładnie wyglądają...naprawdę szacun Krzysiek!
Wieczór spędziliśmy w rodzinnej atmosferze, gdzie podczas tradycyjnej wymiany inter familijnych wiadomości przemycane były spostrzeżenia z naszej podróży. Wujek, który zaskoczył nas swymi opowieściami o Afryce wprawił nas w zadumę nad zmieniającym się światem. Opowiedział nam bowiem historie z życia wzięte, które splecione z ludzkimi tragediami oraz dniami chwały, dały obraz świata jakiego już nie poznamy. Zanzibar tuż po rewolucji, Kenia w czasie rządów Jomo Kenyaty i  Maroko w sporze o południową część królestwa. W każdym z tych wydarzeń padają polskie nazwiska a opowiedziane losy rodaków sprawiają, że cierpnie na plecach skóra. Żal dni, które mijają bezpowrotnie i smutek po ludziach, których nazwiska przypomniał ktoś na drugim końcu świata. 

"Często, jak wejdę... szukam, czy czego nie ma po Was..."

Powyższe słowa Fryderyka Chopina chyba najlepiej ilustrują pamięć za tymi, którzy są daleko i idealnie pasują do dalszej części naszej opowieści, bo Ania nie pozwala nam się nigdy nudzić w Warszawie. Tym razem po spojrzeniu na starówkę z wieży widokowej udaliśmy się do Muzeum Chopina. Na najwyższym światowym poziomie i ach, i ech... zresztą na usta cisną się same superlatywy bo nazwać chciałoby się to zjawisko wyjątkowym. Zaskoczeni jakością i dbałością o szczegóły, jesteśmy pewni, że nie wyjdą stąd znudzone nawet osoby nie wrażliwe na muzykę klasyczną lub ci, którym słoń na ucho nadepnął :) Najnowsza technologia wspomaga ten obiekt od strony technicznej a oglądającym nie pozwala się nudzić. Dla dzieciaków jest osobna sala i kilka elektronicznych gadżetów. Spędziliśmy wewnątrz ponad trzy godziny i wcale nie mieliśmy dość. Warto odwiedzić muzeum i przekonać się jak mało wiemy o wspaniałym wirtuozie fortepianu i  nietuzinkowym kompozytorze. Choćby o tym jakie miał poczucie humoru, jak bawił się słowami w swoich listach i dlaczego nie przypadł mu do gustu Londyn. Zastanawiasz się skąd pochodzą informacje o jego wzroście, wadze lub kolorze włosów i oczu oraz jaką ocenę wystawił mu nauczyciel muzyki? Właśnie tam szukaj odpowiedzi i wsłuchaj się w dźwięki Paryża oraz w nie przemijającą muzykę Chopina. W komplecie otrzymasz dobrą lekcje historii :)
My się pakujemy i pędzimy zrobić warsztaty - ktoś już na nas czeka ...






Nutki nie muszą być czarne :)

ps.
Coś z warszawskiej ulicy: "Się lata po mieście!"  :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...