Przywykliśmy wszyscy do tego, że po pracy wracamy do domu, w swojej kuchni robimy kolację, siadamy w swoim fotelu/krześle/kanapie i włączamy swój ulubiony program w tv/stronę w necie. Jak się zmęczymy to wskakujemy do swojego łóżeczka, w swoją pościel. Przed blokiem/domem stoi nasz samochód, którym nazajutrz ruszymy do swej pracy po to by wrócić z niej i tak wkoło. Mamy swoje rzeczy, zbieramy następne i wracamy do siebie.
Dzisiaj padło zaskakujące mnie pytanie:
- Jak to jest nie mieć nic?
Frapujące, zwłaszcza jeśli przez całe swoje życie człowiek powtarzał cykle swoich pradziadów, najpierw polował (to za czasów młodości raczej), potem uprawiał zbieractwo, żeby na koniec zasiąść na roli i uprawiać (z marnym skutkiem, chociaż maliny wszyscy sobie chwalili).
Popadamy w rutynę, dorabiając się własnego czajnika, potem telewizora, następnie własnej kuchni i wspomnianego auta, wreszcie upragnionego M. Jest to dla nas tak oczywiste, że nawet ja - człowiek, który w przeciągu miesiąca pozbył się tego wszystkiego - ogromnie się zdziwił, czując, że faktycznie, coś tu jest nie tak. Na początku uczucie jest dziwne ale potem przychodzi wyzwolenie, czujesz jakbyś duszę miał wolną i niczego ze sobą nie dźwigasz. Zamiast samochodu mam autobus i SKM-kę, widzę ludzi, czasem zagadam, uśmiechnę się. Jasne, czasu też mam teraz więcej więc się nie śpieszę, nie wariuję. Tylko kiedy trzeba być w dwóch miejscach naraz to przydałby się własny środek lokomocji. Od czego zatem są kumple. Dzięki Marian za pamięć ;)
Teraz siedzę przed monitorem komputera i zastanawiam się jak to jest nie mieć nic. I uwierzcie mi, kompletnie nie mam pojecia. Bo rozglądam się po pokoju, są ze mną "moi ludzie" więc wszystko co teraz potrzebuję, właśnie MAM i nie chcę nic więcej.