O poranku jedziemy do centrum Konyi, pozwiedzać, poszwędać się i strzelić małą sesję przy lepszym świetle. Około południa wierząc głęboko, że czeka na nas lepsza pogoda przedzieramy się przez wysokie góry byle dalej na południe.
Około siedemnastej docieramy w okolice Antalyi. Na pierwszy rzut idzie Belek. Ponoć nad samym morzem, świetne warunki i nic tylko wypoczywać. Dojeżdżamy na miejsce i wreszcie wkładamy wymarzone sandały bo temperatura sięga dobrze ponad 30 stopni. Idziemy w miasto...hmmm, no troszkę przesadziłem, bo to kurort i do tego z najwyższej półki. Wokół słychać tylko rosyjski, widać zresztą też, bo na sklepach wszystko również cyrylicą. Ceny jak z kosmosu, a zamiast jakiegoś taniego lokalnego przytułku z koftą same sklepy z biżuterią i drogimi markami. Szukamy naszych "couchów" ale Turcja nas nie rozpieszcza. Nikt z hostelujących nam nie odpowiada, wogóle w Turcji jakby się zapadli pod ziemię. Musimy sobie radzić jakoś inaczej i szukamy campingów na plaży. Ten z bambusem w nazwie najbardziej nam pasuje więc uciekamy z dzielnicy drożyzny do chatki na plaży. Szukamy ponad dwie godziny i nic. Jesteśmy w samym centrum Antalyi i czujemy się lekko zagubieni a i pora już późna. Trafiamy na gościa, który prowadzi rstauracyjkę przy deptaku. Pyta czego szukamy i otwarcie zagaduje: hotel czy hostel. My z tej alternatywy wybieramy hostel. Gość macha ręką i pokazuje ścianę. Nagle ściana zwija się do góry i przechodzimy jakby za pomocą szafy z Narnii. Ze zgiełku plażowej miejscowości wchodzimy w cichą, spokojną i na wpół pogrążoną w ciemności Keleici - stare miasto Anatlyi. Prowadzi nas do miejsca wyjątkowego, ukrytej za murami oazy.
Około siedemnastej docieramy w okolice Antalyi. Na pierwszy rzut idzie Belek. Ponoć nad samym morzem, świetne warunki i nic tylko wypoczywać. Dojeżdżamy na miejsce i wreszcie wkładamy wymarzone sandały bo temperatura sięga dobrze ponad 30 stopni. Idziemy w miasto...hmmm, no troszkę przesadziłem, bo to kurort i do tego z najwyższej półki. Wokół słychać tylko rosyjski, widać zresztą też, bo na sklepach wszystko również cyrylicą. Ceny jak z kosmosu, a zamiast jakiegoś taniego lokalnego przytułku z koftą same sklepy z biżuterią i drogimi markami. Szukamy naszych "couchów" ale Turcja nas nie rozpieszcza. Nikt z hostelujących nam nie odpowiada, wogóle w Turcji jakby się zapadli pod ziemię. Musimy sobie radzić jakoś inaczej i szukamy campingów na plaży. Ten z bambusem w nazwie najbardziej nam pasuje więc uciekamy z dzielnicy drożyzny do chatki na plaży. Szukamy ponad dwie godziny i nic. Jesteśmy w samym centrum Antalyi i czujemy się lekko zagubieni a i pora już późna. Trafiamy na gościa, który prowadzi rstauracyjkę przy deptaku. Pyta czego szukamy i otwarcie zagaduje: hotel czy hostel. My z tej alternatywy wybieramy hostel. Gość macha ręką i pokazuje ścianę. Nagle ściana zwija się do góry i przechodzimy jakby za pomocą szafy z Narnii. Ze zgiełku plażowej miejscowości wchodzimy w cichą, spokojną i na wpół pogrążoną w ciemności Keleici - stare miasto Anatlyi. Prowadzi nas do miejsca wyjątkowego, ukrytej za murami oazy.
- Skąd przyjechaliście. - zapytuje właściciel.
- Z Polski. - odpowiadamy jakoś tak bez większej energii.
Myśli i patrzy na dzieciaki stojące w malutkim recepcyjnym hallu uginające się pod ciężarem plecaków. Żal mu chyba się nas zrobiło, bo cenę dał tak niską, że wstyd byłoby nie skorzystać... w Zakopanem to byśmy chyba w czwórkę obiadu nie zjedli za takie pieniądze. W pakiecie basen z 13 stopniową wodą i bufet w postaci grillowanej rybki. Dzielnica jakby żyła zupełnie innym tempem, niż cała reszta za murami. Wymarzony sen ale coś zasnąć nie można bo w basenie jest coś na wzór fontanny, która szumi i szumi.... i szumi. Wreszcie ktoś ją wyłącza i zapada ciemność.
Następnego dnia zanim szeroko otworzyłem oczy, Aisza już nurkowała w basenie. Czas goni, bo trzeba odwiedzić plażę i się trochę posmażyć. Słońce szybko wchodzi w zenit a my poszukujemy miejskiej plaży w Antalayi. Odnajdujemy ją po wschodniej stronie miasta. Nazywa się Lara i dojeżdżają do niej małe, miejskie autobusy. Zanim dojdziemy do plaży mijamy ogromny pas drzew, pomiędzy którymi ukryte są miejsca na piknik.
Plaża z ciemnym piakiem i małymi kamyczkami ale woda... super. Wreszcie możemy się porządnie wymoczyć i skorzystać z kąpieli słonecznych. Do Arletty przypałętał się jakiś bezpański pies. Położył się na ręcznik i ... kazał się głaskać.
Plaża z ciemnym piakiem i małymi kamyczkami ale woda... super. Wreszcie możemy się porządnie wymoczyć i skorzystać z kąpieli słonecznych. Do Arletty przypałętał się jakiś bezpański pies. Położył się na ręcznik i ... kazał się głaskać.
Słoną wodę trzeba z siebie zmyć. Infrastruktura świetna, prysznice, toalety i przebieralnie. Znajdzie się coś na ząb i jest kilka atrakcji takich jak pompowany fotel dwuosobowy ciągnięty lprzez skuter lub znane chyba wszystkim loty spadochronem za motorówką.