2011-11-11

Dzieci gorszego boga....

To jest chyba coś co najbardziej przytłacza w Indiach. Biedne, żebrzące dzieci ulicy. Porzucone, brudne, zaniedbane, głodne, często też okaleczone, pozbawione opieki dorosłych i jakiejkolwiek miłości. Zadziwiająco dobrze znające język angielski, często posługują się nienagannym akcentem i dużym zasobem słów. Są niczym muchy, które nie przejmują się odganianiem i wciąż z uporem łapią za ręce i proszą. Dla mnie to wyjątkowo ciężkie przeżycie bo bardzo trudno jest sprawić by serce skamieniało i nie reagowało współczuciem i empatią. Teraz potrafię zrozumieć Matkę Teresę - bo wobec takiego rodzaju biedy trudno pozostać obojętnym. Jak sprawić by patrzeć i nie widzieć, słuchać i nie słyszeć, gdy małe rączki głaszczą cię w nadzieji otrzymania czegokolwiek a wielkie, czarne oczęta z błaganiem patrzą licząc na każdy twój gest dobrej woli. Powoli uczę się traktować to jako przedstawienie bo wiem, że prawie wszystkie z tych dzieci wykorzystywane są do żebrania przez dorosłych, którzy w ten sposób zarabiają na nich pieniądze. Lecz wciąż zdaję sobie sprawę, że większość z nich jest naprawdę głodna, nie mają nic a każde odtrącanie zabiera im też nadzieję na lepsze jutro. To są przecież tylko dzieci, wrażliwe, niewinne, w żaden sposób nie zasługujące na taki los. Wykorzystywane, porzucone i zagubione muszą uczyć się życia w ten najgorszy ze wszystkich sposobów - zdane tylko na siebie.

Czasem tak niewiele potrzeba - na zdjęciu mali szczęściarze.

Udawało mi się być twardą do momentu gdy mała, drobniutka dziewczynka w wieku Aiszy podeszła do nas i z nieśmiałym uśmiechem założyła na rączkę Arletty bransoletkę zrobioną z kwiatków jaśminu. Za chwilę z kieszonki wyciągnęła kolejne dwie i zawiązała je na mojej i na Aiszy ręce. Nie chciała pieniędzy, powiedziała, że ma na imię Savi i chciała wiedzieć jakie są nasze imiona. Zapytała gdzie idziemy i widząc, że kierujemy się do sklepu poprosiła nieśmiało o to, czy możemy kupić jej mleko i ryż. Wydało nam się to drobnym gestem więc podaliśmy jej obie rzeczy a ona z radością podziękowała i odeszła, machając do nas na pożegnanie. Wiem, że często dzieci odnoszą zakupione rzeczy do sklepu i dzielą się na pół ze sklepikarzem wyłudzonymi pieniędzmi.... i nawet jeśli tak się stanie w przypadku "naszej" dziewczynki to dla nas nie ma znaczenia. Najważniejsze, że nie daliśmy pieniędzy..... bo dawanie pieniędzy to w Indiach najgorsze co można zrobić. Zaraz zbiegają się całe tłumy żebrzących dzieci (oraz dorosłych) i wszyscy chcą po kilka rupii (1 rupia to ok. 7 groszy) i w ten sposób możemy wpędzić się w niezłe tarapaty.

Życie na "swoich śmieciach" staje się realistyczne.

Z Aiszą i Arletką wpadłyśmy na pomysł, że przy pomocy rządów międzynarodowych (które marnują tyle pieniędzy na wojny i różne "misje pokojowe" na przykład w Afganistanie czy też Saharze Zachodniej) oraz rządu Indii (który wcale nie jest biedny bo ma najnowocześniejsze technologie i wiele surowców naturalnych)  powinno się powyławiać wszystkie biedne dzieci ulicy i utworzyć dla nich  porządnie wyposażone wioski dziecięce. Tak by każde dziecko miało w nich swoje łóżko oraz czyste ubranie i jedzenie. Zatrudnieni byliby tam nauczyciele i dzieci mogłyby chodzić do szkoły zamiast pracować. Mogłyby nareszcie zmienić swoje życie, wyrwać się z zaczarowanego kręgu nędzy i beznadzieji.... nareszcie mieć prawdziwe marzenia - z nadzieją na ich spełnienie. Pozostaje jeszcze sprawa kast, nas to przerasta...

Tego wam życzymy - wszystkie biedne dzieci Indii (i innych krajów)....
a na razie wybaczcie nam, że będziemy ignorować wasze prośby i udawać, że was nie widzimy....
i choć nasze oczy pozostają otwarte musimy zamknąć nasze serca - bo całego świata nie uda nam się zmienić, musimy poprostu przejść obok i iść dalej swoją drogą.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...