2012-01-05

Z liściem klonowym we włosach :)


Dziwne to święta, kiedy przypomina ci o nich gość robiący ósemki maszynką do czyszczenia podłóg o drugiej nad ranem na lotnisku w Toronto, pogwizdujący sobie pod nosem „Jingle bells”. Zamiast oglądać Kevina na Polsacie siedząc przed teleodbiornikiem, koczujemy po nocach na lotniskach i terminalach autobusowych. Można powiedzieć, że jedyne co straciliśmy to chwile spędzone z najbliższą rodziną ale tak to już jest w podróży. Z pozytywnych aspektów to po raz pierwszy w życiu nie przejadłem się  w te poświąteczne dni (wyłączając wigilijną kolację, na której było dużo i smacznie) i w sumie jest mi z tym dobrze. 

Znudzone chińskie Mikołaje :)

Autobusik w wersji "ancient".

Ale do rzeczy...
Wczoraj a właściwie dzisiaj, tyle, że to było wczoraj – problemy z linią zmiany daty nie znikną szybko – wylatywaliśmy z Szanghaju do Kanady. Lot trwał ponad trzynaście godzin ale  po przylocie zegarek przesunął się zaledwie o godzinę. Zatem zaoszczędziliśmy pół dnia w naszym życiu lecz w porównaniu z tym ile wcześniej straciliśmy to niewiele:)
Powinniśmy być na lotnisku  w Szanghaju dużo wcześniej ale pozostał nam do załatwienia jeszcze jeden interes. Chcieliśmy  z Arlettą odwiedzić pewien sklep na West Nanjing Road 580 zwany popularnie Tao Bao – od chińskiego sklepu internetowego i portalu aukcyjnego jednocześnie. Trafna nazwa bo po pierwsze wybór jak w necie, wachlarz produktów obszerny a po drugie ceny można negocjować, zbijać i na końcu wrzasnąć: „Kup teraz!”.
Sprzedawcy na kilku piętrach wystają ze swych małych sklepików i łapiąc cię za ręce lub ubranie próbują zatrzymać choć na moment przy swoim stoisku. Nawołują przy tym z nieodłącznym chińskim akcencikiem:
- Ajfon fołr, ser? Ajpad tu, mejbi? Mejbi tumoroł?
- Lejdi wont szoping? Luji Vitą hendbag?
Lub coś w tym rodzaju również o zegarkach, butach i walizkach. Cena startowa zazwyczaj o 100-200% większe od tej sprzedażowej a zależy to głównie od wartości produktu. Żeby nie było nieporozumień, towary tam sprzedawane to w 99% przypadków tak zwane „fake”, potocznie mówiąc – podróby.
Tak nas wciągnęło oglądanie cudów i szukanie tenisówek, że przeciągnęliśmy mocno czas z poziomu dopuszczalnego do ryzykownego, może nawet do krytycznego – patrząc Dominice głęboko w oczy po powrocie. Galopem na metro i biegiem do odprawy. Na szczęście miła pani mówi do nas spokojnym głosem:
Za dwie minuty kończymy.
Dobra, teraz wiem, że to jednak był poziom krytyczny :)
Zgrzani na zewnątrz, zagotowani w środku stwierdzamy, że jednak czegoś takiego jak „reise fiber” już nas nie  dotyczy i zupełnie z lekkim luzem możemy się spóźnić na lot przez ocean. Poza tym co tu dużo mówić, wszyscy, którzy nas znają wiedzą, iż punktualność to nie jest nasza najmocniejsza strona.

Toronto Base Camp :)

Aisza na swoim "złotym" prześcieradle...


Kilka chwil w Kanadzie wystarczy aby nabrać przekonania, że mieszkają tutaj najbardziej uprzejmi ludzie świata. Sprawnie na granicy, wszystko z uśmiechem na ustach, bez wiz z paszportem biometrycznym. Jest około dwudziestej kiedy szukamy swojego miejsca na nocleg. Kolejny miły pan informuje nas, że za literką „Q” jest lounge z ławeczkami. Mało tego, są kanapy i źródło zasilania. Jest automat z napojami i jakimiś przegryzkami, więc tej nocy nie zginiemy. Rozkładamy się na podłodze i ławeczkach. Próbujemy zasnąć choć nasze organizmy nie do końca wiedzą czy jest dzień, czy też noc. Pierwsza pada Aisza, zawija się w śpiwór i słodko zasypia. Potem kolejne dziewczyny a ja się kręcę i dziwię się, że praktycznie w ciągu nocy nie ma żadnych lotów a przynajmniej nie ma pasażerów i komunikatów. Około drugiej podjeżdża do nas na segway'u ochrona lotniska i zapytuje czy wszystko na naszym kempingu w porządku. Bardzo miło i uprzejmie – jak to w Kanadzie.
Wczesnym rankiem ruszamy okupować restroom w celu porannej toalety a dopiero później zauważamy, że na tymże lotnisku są kabiny specjalne do odświeżania się przed lub po podróży.
Zbieramy graty i ruszamy transportem publicznym do centrum. Uprzejmy pan sprzedaje nam żetony, które są jednocześnie uznawane w autobusach i metrze. Kolejny miły pan zapytany o przystanek i linię autobusową prowadzi nas na miejsce, sprawdza tablicę i informuje, że nasz transport będzie za  2 minuty. W autobusie sympatyczny kierowca tłumaczy nam jak działają żetony i pyta czy aby nie potrzebujemy mapy. Potem przesiadamy się na metro i o dziwo, wstęp wolny do podziemia z autobusu i już śmigamy do centrum. Jedna przesiadka i wysiadamy na Świętym Patryku a stamtąd już tylko kilka kroków do Terminalu autobusowego w Toronto. Mamy sporo czasu więc idziemy pospacerować i poszukać czegoś do jedzenia. Miasto uśpione w poświątecznym  klimacie wita nas połową zamkniętych sklepów. Do jedzenia jest tylko sieciowa Caraibien Queen a w nim jaka? … oczywiście bardzo uprzejma pani obsługuje nas z uśmiechem. Dominika mówi, że tutaj zostaje bo takiego traktowania nie doznała nigdzie indziej. Czujemy, że choć  tylko musnęliśmy Toronto to należy sprawdzić czy tak jest wszędzie indziej w Kanadzie.




Trza grzecznym być :)


Autobus zapełniony w połowie rusza o czasie i choć zrywa połączenie to jest w nim darmowe Wi-Fi.  Po dwóch godzinach dojeżdżamy do granicy ze Stanami Zjednoczony Ameryki Północnej a tam...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...