2011-10-27

Rafiki...

Dziś odezwał się znajomy „couch” (z portalu couchsurfing) i zaprosił nas do siebie do wioski. Poprosił nas również o warsztaty dla dzieci ze świetlicy, informując, że choć warunki nie są zbyt dogodne w bardzo skromnej ale prężnie działającej szkole, gdzie może i nie ma ławek ale za to głód wiedzy i chęć uczestniczenia w zajęciach tak dzieci jak i nauczycieli rekompensuje wszystkie braki. Bardzo nam smutno rozstawać się z wspaniałymi ludźmi, których poznaliśmy tu w Segerea ale czas już jechać dalej... bo w myślach wciąż jak mantra powtarzamy: safari... oh, safari już czas...


Na pożegnanie otrzymujemy wielką pomoc w postaci transportu do wioski naszego znajomego oddalonej o ponad godzinę jazdy oraz wiele ciepłych słów wsparcia. To niesamowite wiedzieć, że są ludzie, do których możemy zwrócić się gdyby coś działo się nie tak: „Jakby co, to wystarczy telefon a przyjedziemy z odsieczą” - DZIĘKUJEMY i liczymy na to, że nie będzie takiej potrzeby ;-)


Trafiamy do miejscowości Mathias, kawałek za Kibaha. Bernard zabiera nas do swojego domu. Dominika stara się pomóc przy obiedzie i robi szpinak według instrukcji Upendo.


Poznajemy kolejno sąsiadów, którzy podchodzą lub podjeżdżają aby się przywitać z nami oraz rodzinę i znajomych, którzy to raz po raz zachodzą do domu. Rozmawiamy sobie luźno o tym co jeszcze chcielibyśmy robić w Tanzanii, więc pada też pytanie o safari. Popołudniu Bernard poprzez nauczycieli skrzyknął ferajanę dzieci do świetlicy i tam w prowizorycznych warunkach, bez prądu próbujemy zrobić warsztaty. Najpierw ustawiamy ławki, jedna na drugą aby rzucić pokaz z projektora ukrytego w kamerze. Przyciemniamy okna czym się da. W ruch idą oparcia foteli, zasłony przyniesione z domu oraz kawałek kartonu.


 Ruszamy z pokazem mimo tego, że nadal jest dość jasno w środku – inaczej się po prostu nie da. Dzieciaki oglądają i zapada cisza, pomimo wcześniejszych wrzasków i gonitw. Starsze dzieci schodzą się jeszcze ale po cichutku zajmują miejsca z tyłu. Nie wszyscy rozumieją angielski ale i tak patrzą na slajdy z zaciekawieniem.


Potem nauka polskiego i kolorowanki. Przed chwilą zrobione kopie w ilości pięćdziesięciu sztuk rozchodzą się w kilka sekund. Robimy sobie zdjęcia i fotografujemy rozweselone dzieciaki. Wraca Bernard a wraz z nim uśmiechnięty od ucha do ucha koleś z dredami w rastamańskiej czapce. To Simon, człowiek orkiestra. Przewodnik po buszu, organizator wypraw, nauczyciel i twórca projektów w jednym. Od razu łapiemy dobry kontakt i wspólnie śmiejemy się z głupot.




Łapiemy daladala i jedziemy do Kibaha, bo tam jest bankomat. Działa ale jest limit. Mimo to po raz pierwszy w życiu wybieramy z bankomatu pół miliona ;)
W drodze powrotnej idziemy przez targ. Podglądamy ludzi grających w Bao, odmianę gry mancala, ponoć najstarszej gry na świecie w której to na drewniaj planszy z otworami różnego kształtu gramy małymi koścmi.


Kupujemy na targu rzeczy na kolację, między innymi mleczko kokosowe, z którego Mamakrisi zrobi ryż z sosem. Siedzimy potem długo do nocy, rozmawiamy o życiu i śmierci oraz oglądamy zdjęcia z ludźmi ze świata, którzy odwiedzili Bernarda. No właśnie, siedzimy, ale na zewnątrz po zmroku, łamiąc wszystkie zasady rozsądnego Mzungu. Na nasze szczęście tak mocno jesteśmy posmarowani Muggą, że aż się cali od niej kleimy. Ugadujemy się na wyjazd na safari z Simonem. Bernard oddaje nam swój pokój bo w gościnnym nie mieszczą się dwa duże materace dla nas. Potem montujemy dodatkową moskitierę w nieco kaskaderskich warunkach.


Wielkie dzięki najsympatyczniejszy człowieku na świecie. Jeśli będziesz to czytał, to wiedz, że bardzo ci dziękujemy - jesteś super gość! Rafiki - znaczy przyjaciel...

ps.
Mama! wiem że czytasz bloga - strasznie za tobą tesknimy, zwłaszcza Aisza - jak ma chwilę słabości to chce wracać, wskoczyć w piżamkę i ... wiesz gdzie ;) całusy. Serdecznie pozdrawiamy naszych rodziców i nasze babcie (trzymajcie za nas kciuki, bo od czasu do czasu tego potrzebujemy) - wasze nie umiejące usiedzieć w miejscu RDAA :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...