2012-01-10

Nie najlepiej zorganizowana rodzina na świecie...


Dzisiaj będzie o tym jak nasza "nie najlepiej zorganizowana rodzina" (dzięki Sebastian, to określenie zostało już zaadoptowane przez nasz rodzinny słownik) radzi sobie w świecie. 
Nikt nie przypuszczał wcześniej nawet, jak to jest kiedy przebywa się ze sobą 24 godziny na dobę. Bez wyjść do pracy i szkoły, bez osobnych spotkań z przyjaciółmi i bez "schronienia" we własnym pokoju. Pierwsza myśl, pewnie jest trudno? Wcale nie. Jest inaczej, kiedy twoja rola rodzica powoli, choć nie bez lekkich zgrzytów zmienia się najpierw w partnera. potem w przyjaciela, nauczyciela, kumpla do gier i wariackich pomysłów kończąc wreszcie na swego rodzaju spowiedniku. Role odwracają się i sytuacja jest zupełnie inna niż w domu. Praktycznie nie występuje zjawisko konfliktu interesów bo jesteśmy drużyną, która ma wspólny cel. Jasne... bywa, że gdzieś kółka nie zazębia się jak trzeba i należy sobie przypomnieć kto jest kim, poustawiać nastawy na dobre tory by sunąć po nich ponownie pełnym składem. 
Razem przygotowujemy i prowadzimy warsztaty i sądzę, że dla nas ta podróż to największa i najlepsza psychoterapia pod słońcem. To tak jakbyśmy sami zafundowali sobie warsztaty z przetrwania, z trwania razem i nie pozabijania się nawzajem. Pogłębiamy wiedzę o sobie, uczymy się siebie ponownie, przełamujemy kolejne granice strachu i fobii. Obserwujemy w czasie rzeczywistym jak zmienia się podejście naszych dzieci do nowych rzeczy, jak zmieniają swoje nastawienie i smaki. Poznajemy nowe słowa bo Aisza uprawia słowotwórstwo i tak na przykład  autobus stał się " luksusywny" od luksusowy i ekskluzywny, bądź też fachowiec od specjalistycznych rzeczy jest po prostu "profesjonalistyczny".
Czy coś gubimy? Jasne, że tak! Musielibyśmy mieć inne nazwisko chyba, żeby gdzieś w tajemniczych okolicznościach nie pozostawić cząstki własnego rynsztunku. Tak więc na liście zgubiono-znaleziono znalazły się między innymi międzynarodowy konwerter do zasilania, ponczo Dominiki, dwa zapełnione wrażeniami pamiętniki z podróży, jedną kartę surwiwalową (drugą zabrały nam służby graniczne w Szanghaju), sandały (skradzione na Zanzibarze) i piękna Nepalska czapka Aiszy zgubiona w muzeum w Nowym Jorku. Nie liczymy polarowego kocyka, który podarowaliśmy szczeniakowi w Chinach, który marzł w holu hostelowej recepcji. Jak tak spojrzeć z perspektywy kilku miesięcy i kilkudziesięciu miejsc noclegu to chyba niewiele. Jeśli chodzi o rzeczy znalezione to nie było tego wiele bo wpadło nam w ręce tylko kilka monet i jeden banknot podniesiony z ziemi. Najbardziej jednak wzruszają nas zawsze drobne podarki, które trafiają do nas tak z głębi serca od wielu darczyńców na naszej trasie. Poczynając od pierścionka z różańcem podarowanego przez małą dziewczynkę w Tanzanii, przez rastamańską bransoletkę rodem z Ugandy, różane korale i kawałek kryształu górskiego z Nepalu, bambusowe pałeczki z Tajlandii a kończąc na wisiorku w kształcie serca z Koh Lanty. Z każdą z tych rzeczy wiąże się historia, każda jest wyjątkową, bezcenną pamiątką. Z dziwnych rzeczy wymienić można stale przybywające w zatrważającym tempie różnorakie rzeczy. Na początku nie kupowaliśmy żadnych pamiątek, żadnych ciuchów nawet. Teraz jest jakoś wszystkiego więcej, jakby pączkowały gdy nie widzimy bo nawet plecaki stały się za małe i wyglądają jakby miały za chwilę porwać się w szwach.
Fakt bywało, że czasem nie wiedzieliśmy kiedy i o której mamy lot czy autobus, jak nazywa się miasto do którego jedziemy lub jak dostać się z punktu A do punktu B ale chyba właśnie o to w tej podróży chodzi. W takim pędzie czasem "gdzie i kiedy" ma mniejsze znaczenie niż "z kim" i "po co".
Jedyną rzeczą, którą opanowaliśmy do perfekcji to pakowanie. Na początku zajmowało nam to pół dnia, teraz wystarczy niespełna godzina i jesteśmy gotowi o drogi. Przejścia graniczne, bramki, kontrole, kolejki to chleb powszedni. Nawet kilkakrotne wywalanie wnętrzności Dominiki torby i wieczne kłótnie przy odprawie samolotowej o to czy nasz bagaż jest podręczny czy też nie, nie robią na nas większego wrażenia.
Spanie na ławkach, podłodze, krzesłach i w samochodzie, w mrozie, deszczu, wietrze i w upale, stało się stałym elementem  naszej podróży. Higiena utrzymywana w toaletach do których normalnie trzeba wchodzić w masce przeciw gazowej, gdzieś gdzie trudno o wodę i prywatność - no tak normalnie, gdzie się da. Kilometry wydeptane w różnych częściach świata, w błocie, w deszczu, w śniegu i w upalnym słońcu. To wszystko spaja bardziej niż stoczniowy spaw. Czujemy, że jesteśmy bliżej siebie i chyba w końcu, oto właśnie chodziło :)
Dzisiaj zamiast powtarzać frazesy przemówimy siłą fotografii, która często więcej przekazuje niż setki słów.  Wpis jest o nas więc zdjęcia też będą głównie o nas...
Z tym większą dumą pokazujemy poniższe zdjęcia ponieważ niemal wszystkie wykonały nasze córki :)





































Na koniec pozdrowienia od kosmitów...bo dla wielu jak się okazuje takimi właśnie się jawimy :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...