2011-11-08

Phileas Fogg musiał się zdziwić...

... kiedy zszedł ze statku  tutaj, w Mombaju (wtedy jeszcze Bombaju) i minął Bramę Indii. Mam nadzieję, że nie zaskoczyło go to, co nas od pierwszego spotkania z tym, bez wątpienia, niezwykłym światem. Nas zatkało i nie chciało puścić przez dłuższą chwilę. Kraj kontrastów, które poczuć można tutaj mocniej niż gdziekolwiek indziej. Wszystko jest skrajnie przerysowne...począwszy od jedzenia intensywnego od przypraw, poprzez uliczny gwar, tłok i ścisk, na salonie Bentleya dwa kroki od stojących za rogiem slumsów kończąc.


Nasz plan był prosty - lotnisko - taxi - plaża w Mombaju - spotkanie z Mariuszem - nocleg... koniec planu.
Lotnisko - i owszem, duże, stare ale nic ciekawego. No, może poza widokiem przez panoramiczne szyby klimatyzowanego przejścia na małe, sklecone z czego badź domki-budki w pobliskich slumsach.
Taxi - o, jak najbardziej - pre paid. Najpierw w biurze mówisz dokąd, potem płacisz, następnie szukasz  swojej taksówki i jedziesz na podane wcześniej miejsce.
Plaża w Mombaju - jest takowa, tylko że ogromna i nawet jak wiesz gdzie masz się spotkać, to możesz nie trafić.
Spotkanie z Mariuszem, znajomym z Couchsurfingu, który  miał celebrować swoje urodziny na mombajskiej plaży - no, nie wyszło. To znaczy wyszło i było super, tylko że bez Mariusza, bo się nie pojawił :) a szkoda i to wielka, bo pojawiło się za to mnóstwo ludzi ze świata oraz lokalesi, którzy chcieli się wzajemnie poznać.


Zanim jednak trafiliśmy na miejsce spotkania, okazało się że jesteśmy daleko od wyznaczonego miejsca. Pędziliśmy zatem po szerokiej plaży obwieszeni plecakami jak wielblądy i ku uciesze miejscowych pot lał nam się z czoła a buzie mieliśmy czerwone ze zmęczenia. Po pokonaniu kilku kilometrów dotarliśmy do wspomnianego wejścia na plażę: Krishna Temple Entrance... uffff


Ludzi mnóstwo. Dziewczyny z Iranu, amerykanka z SF Meggie, nasza czwórka i kilkanaście osób z Mombaju i nie tylko. Przywitali nas z uśmiechem i poczęstowali świeżym sokiem z kokosa. Potem wymiana uprzejmości i imion...tyle ich było, że zaczęlismy je notować :)


Po dłuższej chwili postanowiliśmy przenieść się w inne miejsce aby coś wrzucić na ząb. Samir i Poulomi zabrali nas swoim autem i wylądowaliśmy w niezwykłym miejscu. Prywatny teatr Prithvi Theatre, nieżyjącej już Jennifer Kendal i knajpka ukryta przed światem w zakamarku ulic. Odwiedził nas również właściciel, staruszek na wózku, legenda i super gwiazda kina Bollywood lat 70' i 80' Shashi Kapoor, mąż Jennifer.  


Ludzie otwarci, uśmiechnięci i ... to jedzenie. W przeciągu kilkunastu minut otrzymaliśmy tyle informacji, że ciężko było je nam przetworzyć. Stworzona na prędce grupa przewdników przeniosła nas już w wyobraźni po całych Indiach, opowiadjąc o najbardziej niezwykłych miejscach.


Rewelacyjni, z ogromnym poczuciem humoru i z wielkim dystansem do siebie przygarnęli nas pod swoje skrzydła. Dali schronienie na noc, pomogli w transporcie i pięknie ugościli. Dobiła do nas jeszcze dziewczyna z Turcji, Aicha ( po turecku Aicza), bardzo miła i ciągle uśmiechnięta. W takim gronie czas płynał szybko, zrobiła się 22:00 i nadszedł czas rozstania.


W tym miejscu dziękujemy wszystkim, którzy byli na tym spotkaniu (Mariusz żałuj, że Ciebie tam nie było - bo takich urodzin to Ty chyba jeszcze nie miałeś). Jeśli o kimś zapomniałem to tylko dlatego, że  nie miałem go w notesie ;)
Dzięki wielkie Samir i Poulomi, DJ - ten twój humor... i zawsze pięknie na zdjęciach - pamiętam:) ,  Julian - mam nadzieję, że niezapomnisz o nas w Delhi,  Amitshah - nasza pomoc w Jaipurze, Meggie, Aicha i dziweczyny z Iranu oraz dla całej reszty z którą tak miło spędziliśmy czas. Pozdrawiamy serdecznie i mamy nadzieje - do zobaczenia !!! Jesteście wielcy, dzięki Wam poznaliśmy pierwszego wieczora czym jest prawdziwy Mumbaj - to ludzie, a ludzie tutaj żyją wspaniali - przynajmniej ci, których lepiej poznaliśmy :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...