2012-01-06

Welcome to US, Kałatkosky Family :(


Nasze wtargnięcie do Stanów zaczniemy od zrzędzenia. To, że autobus czekał na granicy klika godzin to pikuś. To, że byliśmy jak zombi po niedospanych dwóch nocach to nic. Najgorsi z tego wszystkiego byli oficerowie imigracyjni, którzy to, pomijając ich brak dobrego wychowania (taka robota), pomijając również to, że trzymali nas najdłużej,  byli … a co tam, byli po prostu bezczelni a w dodatku skasowali nas po sześć dolców od pyska. I to za co? Niezbędny będzie cytat gościa, który między słowami cedząc napój przemawia  z pełnymi ustami w imieniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i decyduje o losie ludzi, którzy często przebyli pół świata aby się tu dostać:
- To za to, że pukacie do amerykańskich drzwi.
No żesz, do jasnej anielki. Co to kurde są, drzwi Hadesu, że trzeba wrzucić srebrnika, który wcześniej trzymałem na zamkniętych powiekach. Cyniczny uśmieszek i informacja, że dorzucam się do państwa i płacę tax nie załatwia sprawy. Bowiem już wcześniej dość słono zapłaciłem za możliwość dotarcia do miejsca, w którym teraz stoję bo papierek w paszporcie jest i tak zbyt drogi, zwłaszcza jeśli nasi zachodni sąsiedzi płacą za to jakieś kilkanaście baxów. Normalnie upokorzenia część dalsza i ignorancji niekończąca się historia. Pragnę poinformować władze USA, że zgodnie z Waszą szanowną naklejką mówiącą, że:
„ Freedom is not for FREE!” na niewiele się ona zda jeśli nawet obywatele tegoż kraju, takiej wolności mają już dość. Może się bowiem okazać, że ta wolność kosztuje zbyt wiele.


Dobra, teraz o tym co się dzieje jak przejdziesz procedurę i staniesz po drugiej stronie granicy. Potem jest już zarąbiście, drogo... ale zarąbiście.
Bardzo szybko przekonaliśmy się, że anioły nie są z Los Angeles ale pochodzą z Nowego Jorku. Tak naprawdę to przyleciały z Brazylii ale siedzą już w Wielkim Jabłku ponad dziesięć lat. Objawiły nam się w postaci Simone, która pomimo późnej nocy, spóźnionego autobusu i niedogodności, z otwartymi ramionami przyjęła nas do siebie i dała miejsce do spania na kilka dni. Samo miejsce też było szczególne bo lokalizacja trzech przecznic od Central Parku daje możliwość swobodnego i taniego przemieszczania się po Manhatanie. Spacerkiem doszliśmy do Museum of Art a potem przez kilka godzin kręciliśmy się po Central Parku.

Museum of Art.

Spodziewaliśmy się Kościuszki a tu w Central Parku stoi
sobie Władysław Jagiełło.

Pierwszy hot-dog w NY, jak się okazało potem również ostatni.

Central Park o tej porze nie jest zbyt urodziwy...

... ale jak całe miasto, ma swoistą energię.

Mała draka z chłopakami z Bronxu, zaczęło się niewinnie...

... potem demonstracja siły a następnie przybicie tak zwanej "piątki".

Trzeba uważać kto maluje, bo na rysunku chłopak z bródką może 
wyglądać jak laska :)

Przy 5-tej Avenue natrafiliśmy na coroczne lodowisko i w akompaniamencie końskich kopyt zaprzęgniętych do dorożek trafiamy w najdroższą część Nowego Jorku.



Robimy tak zwany „window shopping” i przyklejamy nosy do witryn najlepszych projektantów i najznakomitszych marek. Dzieciom tłumaczymy, że to nie są Chiny i koszula od Armaniego nie kosztuje tutaj 10 złotych, dlatego nie włazimy do środka. Przed katedrą Św. Patryka śpiewają kolędnicy i nastrajają nas do odwiedzenia świątyni. Idziemy do szopki bożonarodzeniowej a potem pod obraz Matki Boskiej Częstochowskiej – jakoś nam się bliżej kraju zrobiło.



Wnętrze Katedry Św. Patryka.

Jedna świeczka za powodzenie w podróży :)

Ponieważ czas nam się zagęszczał wszystkie dni w NY spędziliśmy na całodziennych spacerach i jeździe metrem. Mam nadzieję, ze wszystkie punkty obowiązkowe odwiedziliśmy bo był Broadway, Empire State Building, Wall Street, Ground Zero  i nasza  bezskuteczna próba odwiedzenia memoriału 9/11 po WTC. Ktoś wymyślił, że trzeba się rejestrować przed wejściem wcześniej (do końca stycznia brak wejściówek) lub próbować na dziko stać na dziko w kolejce kilka godzin na mrozie, żeby „może” ją otrzymać. Słabo.

Empire State Building.

Spotkanie ze Sponge Bobem Kanciastoportym.


Plac budowy w miejscu gdzie stały wieże WTC.

Troszku się zadłużyliśmy, co nie?!

Dziewczynom chcieliśmy pokazać Statuę Wolności więc wzięliśmy darmowy prom na State Island w dwie strony i pstryknęliśmy sobie kilka fotek. Potem koniecznie chciałem zobaczyć Szarżującego Byka więc się uparłem aby wrócić na Wall Street. Zanim do niego doszliśmy natrafiliśmy na  demonstrację domagającej się pracy dla Latynosów. Spoko, każdy chce dobrej pracy więc chwilę z nimi poszliśmy wołając po polsku: Dobrej pracy, lepszej płacy! - czy jakoś tak :)





Najfajniejsze jest to, że Museum of Natural History jest darmowe zdaje się po szesnastej, więc masz jeszcze prawie dwie godziny na zwiedzanie za free. Świetne miejsce, opowieści o Wielkim Wybuchu i pokaz 3D, historia Ameryki, kamienie, głazy i minerały oraz szkielety. Szkielety ludzi, ssaków i dinozaurów. Olbrzymich dinozaurów. Pięknie spędzony czas i to nie dlatego, że za darmochę :)



Dla Simone robimy jeszcze polską kolację bo  w sklepie dostajemy kiszoną kapustę w słoiku. Jako główne danie jest kurak w panierce, ziemniaczki, kapusta na krótko i zasmażana marchewka. Jest smacznie i wszystko znika z talerzyków. Za zakupy na Manhatanie w Azji żylibyśmy pewnie przez tydzień ale i tak było warto. Żal nam rozstawać się z Simone bo jej basement, w którym mieszkaliśmy był przytulny  i wygodny. Mieliśmy swoją strefę prywatności a Aisza wieczorami razem z Simone oglądała najlepsze filmy familijne śmiejąc się wspólnie w głos. Taka Ameryka podoba nam się najbardziej...

China Town,. z którego odjeżdża najtańszy autobus do Bostonu.

ps.
Niestety ktoś tak jak my, na Święta do domku nie zdążył bo nikt nie chciał wrzucić dolara do kapelusza...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...