Zanim wylądowaliśmy w Muskacie, jeszcze podczas lotu pomyśleliśmy, że kupimy Arlecie jakiś drobiazg. Poprosiliśmy po cichu stewardesę, żeby podała nam bransoletkę z oferty linii lotniczej aby w ten sposób uświetnić porządnie takie wyjątkowe, bo podrożne urodziny. Zamiast kameralnej uroczystości Arletta otrzymała życzenia od kapitana samolotu poprzez intercom a nastepnie cala obsługa samolotu podeszła do jej fotela, wspólnie zaśpiewali "happy birthday", wystrzelił korek z francuskiego szampana a na koniec niemal cały samolot bił krótkie brawa. Niezapomniane przeżycie :)
Noc spędziliśmy na lotnisku w Muskacie, śpiąc na podłodze. Może gdzie indziej byłoby to niewskazane ale omańskie lotnisko jest czyściutkie, milutkie i przyjazne. Jest oczywiście miejsce na nocleg przypominające kilkugwiazdkowy hotel ale pomimo wygórowanych cen i tak obłożenie jest pełne, nie sposób tam się dostać. Mogliśmy się wyspać ponieważ lot mieliśmy o 10:40 rano. Na odkurzonej wykładzinie rozbiliśmy "polski" obóz, kładąc najpierw "folię życia" a potem nasze śpiworki. W akompaniamencie wezwań na kolejne loty oraz nie pomagających usnąć głosów rozbawionej grupy z Niemiec, dotrwaliśmy do samego rana.
A potem... śniadanie. Zatem na śniadanie w Omanie (tak coby się rymowało) wybraliśmy restauracyjkę indyjską aby przygotować się na kulinarne doznania, które miały nastąpić za następne trzy godziny.
Lecimy do Mombaju na spotkanie z "Incredible India" ....
ps.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz