2011-11-10

Namaste - sari, masala i mango lassi...

Nie mogliśmy się rano obudzić. Pomimo, że wentylator na suficie kręci się szybko a klima w oknie, choć ledwo się trzyma i wygląda jakby miała spaść nam na łóżko to jednak ochładza gęste powietrze, to czuć już, że na zewnątrz słońce pali szare budynki Kolaby, dzielnicy Mombaju. My zbieramy się ospale i w nieco utrudnionych warunkach lokalowych próbujemy doprowadzić się do porządku. Dość mały pokoik mieści dwa łóżka, telewizor i wspomniane elementy chłodzenia. Należy tutaj nadmienić, że brak okna (to, które istnieje jest zaślepione) oraz białe kafle na ścianach powodują wrażenie jakbyśmy przebywali w kombinacji więziennej celi ze sklepem mięsnym. Do tego łazienka, która niestety też jest combo: woda z prysznica leci na sedes a ta lecąca z mikroskopijnej umywaleczki do której trudno włożyć nawet jedną rękę zasila spłuczkę, pierwsze skojarzenie to toaleta w PKP, nawet hałasy zza okna podobne, brakuje jedynie bujania się wagonu. I tak mamy szczęście, bo reszta gości – w tym ekipa z Niemiec – mają wspólną łazienkę na korytarzu.


Jak tak spojrzeć globalnie to w ogóle jest jakiś totalny mix, nie dość, że prowadzi ten przytułek koleś o bardzo arabskich rysach, nie pasujący ogólnie do otoczenia, to nazwa tego miejsca kojarzy się bardziej z barką rzeczną a brzmi: Volga II. Okazało się, że Mumbaj ma wyśrubowane ceny za noclegi, inaczej niż reszta kraju. Może to dlatego, że w końcu to tutaj mieści się stolica azjatyckiego kina. Mamy porównanie, bo w pierwszej kolejności sprawdziliśmy ponad trzykrotnie droższy YWCA, który poza opcją wyżywienia oferuje bardzo zbliżone warunki. Dzięki renomie pretenduje jednak do klasy wyższej bo jest prawdziwa recepcja a nie zaspany koleś leżący na ladzie, oraz kilku boy-i prawie hotelowych, internet i serwis 24h. Nas to jednak nie przekonało i tylko dzięki zaplanowanemu budżetowi znajdujemy to dziwaczne miejsce.
Nasz gospodarz puka do drzwi i woła:
- Jesteście gotowi? Autobus po was przyjechał.
- Co? - pytam z rozdziawioną buzią.
W końcu pytałem tylko, czy można załatwić jakiś transport do centrum, żeby zobaczyć największe atrakcje miasta. Schodzimy na dół a tam stoi pusty autobus i kierowca zachęca nas abyśmy wsiedli. Wiezie nas przez piętnaście minut, potem każe przesiąść do następnego, w którym trzymają dla nas te same miejsca w pierwszych rzędach.


Idziemy grzecznie i witamy siedzących już hindusów, ruszamy i zaczyna podróż. Kasują nas po 10 złotych a przed nami na kartce trzydzieści punktów „must see”. Przewodnik nawija przez cały czas w hindu a my się gapimy jak sroki w gnat i jedziemy z naszą wycieczką. Na drugim przystanku, gdzieś koło Jahangir Art Gallery, odpuszczamy obrazy i rzeźby i pędzimy coś zjeść. Znajdujemy budkę z pieczonymi kanapkami. Zamawiamy te z serem ( dla mnie z chili ), wodę i sok a ponieważ trochę to trwa, proszę Dominikę aby wróciła do autobusu aby bez nas nie odjechał. Kiedy wracamy z gorącymi kanapkami Dominika ma na rękach jakieś hinduskie dziecko, Aisza pozuje niczym gwiazda z chłopcami w ciemnych okularach.
- Co to ma być? - pytam.
Nie zdążyłem dokończyć kiedy zostałem najpierw postawiony do grupy uśmiechającej się do obiektywu aparatu telefonu komórkowego a potem poproszony o sfotografowanie całej wycieczki z innego autobusu. No takie Indie to lubię, wszyscy uśmiechnięci, podający sobie dzieci a potem dłonie na pożegnanie.




Kwiatkowskie w blasku fleszy :)

Muzeum Księcia Walii, Mantralaya, Taraporwala Aquarium, Wankhede Stadium, Kamla Nehru Park i ten wielki bucior Boot House w Hanging Garden. Potem Wieża Ciszy, nadmorski pasaż, na którym decydujemy się z Arlettą na lody z mango aż wreszcie dojeżdżamy do Świątyni Shree Mahalaxmi.










Świątynia Shree Mahalaxmi

Niewiarygodne uczucie, kiedy kupujemy kwiaty lotosu, wbijamy się w tłum idący boso po schodach świątyni. Również ściągamy sandały ale trochę się o nie obawiamy (wiecie, wspomnienia z Zanzibaru) więc pakujemy je do siatki. Ochrona na górze i tak nam ją zabiera ale za to kładą obok swojego stolika i są bezpieczne. Teraz osobno kobiety i mężczyźni. Nie wolno robić zdjęć jednak ja jedno robię z tak zwanego biodra. Potem tłum wciąga mnie w kolejkę i idę oddać pokłon nieznanemu mi w rzeczywistości bóstwu. Traktuję jednak to miejsce jak wszystkie inne miejsca kultu, z powagą. Dochodzi moja kolej, powtarzam czynności moich poprzedników. Składam ręce jak do powitania indyjskiego, kiwam głową i podaję kwiat lotosu. W zamian dostaję czerwoną różę i żółtego cukierka w środku. Nie wiem za bardzo o co chodzi ale przyglądając się wszystkim wokół to chyba dobrze. Spotykam dziewczyny, odzyskujemy obuwie i schodzimy w dół. Decydujemy, że cukierki rozdamy dzieciom. 

Sprzedawca kwiatów lotosu przed wejściem do świątyni.
Na zwiedzanie przybywają ludzie z okolic i odległch rejonów Indii.

Centrum handlowe Phoenix.

Większość, chętnie pozuje do zdjęć.

wyciskany na świeżo sok z trzciny cukrowej.


Jedziemy jeszcze do Nehru Science Center a potem do Attariya Mall na pokaz filmu 4D, za który płacimy dodatkowe 10 zł. Tak nam się tam spodobało, że odrywamy się od naszej wycieczki i zwiedzamy miasto dalej na własną rękę. Jeździmy sobie po mieście moimi ulubionymi starymi „prezydentami”, trafiamy do wielkiego centrum handlowego Phoenix Mall a potem na dworzec główny aby kupić bilety na nocny pociąg do Jaipur. Na pierwszym piętrze jest kasa numer 52 dla turystów. Trzeba wypełnić taką śmieszną karteczkę. Płatność w walucie obcej lub w rupiach według przelicznika. Trzeba mieć ze sobą numer paszportu i ważną wizę oczywiście. Na szczęście udaje nam się kupić przedostatni bilet na jutrzejszy pociąg. Całodniową gonitwę kończymy docierając po zmierzchu na Kolabę. Cały czas szukamy sandałów dla Aiszy ale coś nam nie idzie... spróbujemy jutro :)

Coś w temacie dla fanów facebook'a.

Sławna już kasa numer 52.


ps.
Mumbai Darshan – combined tour, 30 punktów: 150 R, telefon do Raula: +91 993 010 3824

YWCA international centre - 18th Madame Cama Road, Fort, Mimbai – tel.: +91 22025053
pokój 2 osobowy z klimą około 3100 R
family room z wiatraczkami około 5100 R

Hotel Volga II – ta sama dzielnica, obok Cafe Leopold, blisko McDonaldsa
pokój 2 osobowy – od 600 R

ps2.
serdeczne pozdrowienia z Indii dla wszystkich pracowników firmy Euro-Car z Gdyni, specjalne oczywiście dla działu  hurtu i chłopaków z magazynu :)
no, i mała zagadka, co prawda z Tanzanii: Co to za model? Dla utrudnienia należy podać pojemność silnika ... 3majcie się!



3 komentarze:

  1. Piliście sok z trzciny cukrowej???? Kiedyś kupiłam pocięte fragmenty trzciny i zaczęłam je żuć jak miejscowi - ochyda :) ciekawa jestem Waszych wrażeń!!!
    A jak będziecie w Blue city to koniecznie spróbujcie mango lassi - tam dostawałam WYŚMIENITE!!! i to w każdej budce :)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. na sok z trzciny się nie zdecydowaliśmy - jakoś tak nie kojarzy mi się aby mógł mieć inny niż bardzo słodki smak :-) ale mango lassi próbujemy za każdym razem jak tylko mamy możliwość - na razie do ideału im bardzo daleko.... ale nie tracimy nadzieji :-))) jesteśmy teraz w Jaipur (różowym mieście). pozdrawiamy serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. ah, przypomniało mi się, że sok z trzciny lądował prosto z wyciskarki do wiaderka z bryłami lodu z miejscowej wody - to był główny powód braku naszego zainteresowania :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...