2011-11-10

O krok, od końca jej dni ...

Zaczęło się całkiem niewinnie. Załatwiliśmy sobie bilety na Wyspę Słoni. Kierunek na nabrzeże w okolice Bramy Indii. Stamtąd na mały stateczek i pędzimy przez Zatokę Arabską w kierunku naszej wyspy na której pomimo nazwy nie ma słoni, za to są małpy. Po godzinnym rejsie, mijając okręty wojenne, statki straży pożarnej oraz szyby naftowe dotarliśmy do miejsca, które znaleźliśmy w gazetce linii lotniczej. Wyrwaliśmy z niej jedną kartkę - za co oficjalnie przepraszamy Oman Air - na której widniały zdjęcia z wyjątkowo tajemniczego miejsca. 


Długie molo a po nim mknąca spalinowa „ciuchcia”, potem schody ostro pnące się w górę. Wszędzie kozy, nawet leniwie rozłożone na ławce. Dla wygodnych lub nie mogących wejść o własnych siłach przygotowane są lektyki. Czterech mężczyzn chwyta za długie drągi, na których osadzone jest krzesełko. Nas jakoś specjalnie nie zachęcali – pewnie domyślacie się dlaczego :) czterech mogłoby nie dać rady. 




Wspinamy się po schodach pomiędzy rozstawionymi straganami i patrzymy na skaczące małpki. Kradną wszystko co popadnie ale najbardziej interesuje je jedzenie. Po dotarciu na szczyt czekają na nas panie z dzbanami na głowach i zachęcają do fotografowania. Oczywiście, za pieniążek – normalnie w takich sytuacjach rezygnuję z naciskania spustu migawki – ale panie były takie urocze, że postanowiłem jednak się dołożyć.




Wchodzimy na szlak w poszukiwaniu grot – świątyń poświęconych Sziwie. Zbudowane ponad 2600 lat temu, a właściwie wykute w litej skale wyglądają olśniewająco. W głąb góry rozpościera się przed nami sala z kolumnami, na ścianach rzeźby a w ukryciu cud natury – wiecznie bijące źródełko, samoistnie ze skały. Do niedawno zresztą ten kompleks grot był używany jako regularne świątynie, na dzień dzisiejszy tylko przed jedną z nich, nieco mniejszą należy zdjąć buty. Zwiedzamy każdą z nich, fotografujemy, zaglądamy do środka i podziwiamy.









Ale jak się okazuje największą atrakcją tutejszego miejsca są małpki, całe ich rodziny. Szabrujące po pozostawionych torbach, kradnące kolorowe paczki z jedzeniem i uciekające w pośpiechu na drzewa. Sesji nie ma końca, bo dziewczyny tak się cieszą z tych ogoniastych urwisów, że nie chcą odejść. 








Na koniec postanawiamy uczcić sobie naszą małą wycieczkę kupując sobie po raz pierwszy w Indiach jogurtowy napój mango lassi. No, i niestety – niemiła niespodzianka. Niedobry, mocno sfermentowany napój nie nadający się do picia porzucamy strasznie nieszczęśliwi. Poprawiamy sobie nastrój dopiero mocno chłodnym napojem z butelki, o smaku mango oczywiście - Mango Sip oczywiście to nie to samo, ale co zrobić. 




Wracamy do portu w Mumbaju a potem na pieszo do naszej dzielnicy. Robimy sobie mały shoping, naszą własnością drogą kupna stają się koszulka typu t-shirt, dwie bransolety na nogę, niewiarygodnie piękne kolczyki, kropki na czoło i spódnica. Wracamy do naszego hoteliku gdzie Ahamed trzyma nasze bagaże w odstąpionej „jedynce” i pozwala wziąć prysznic przed podróżą. Żegnamy się pięknie a odchodne słyszymy ciche westchnienia, znane nam z arabskich krajów:
-  Ah, Aisza...Aisza...
Łapiemy taksówkę, patrzę na zegarek i myślę spoko, mamy jeszcze ponad godzinę. Tłok straszliwy na ulicach, zatory takie, że jechać się nie da. Podjeżdżamy pod pierwszy dworzec, z którego odjeżdżają pociągi na południe kraju i patrzę na zegar na wieży.
- Ja piórkuję, jest pół godziny później niż na moim zegarku... Co mi po zegarku z czasem światowym jeśli czas na nim różni się od miejscowego.
Wpadamy w lekką panikę, ponieważ bilety turystyczne i w dodatku kupione w ostatniej chwili są o wiele droższe od zwyczajnych. Żal nam forsy ale cóż jak nie zdążymy to pojedziemy autobusem. Dojeżdżamy osiem minut po czasie odjazdu pociągu na dworzec. Wyskakujemy z taksówki i gonimy na peron. Pytamy oficera w mundurze czy pociąg do Jaipuru już odjechał, Mówi, że tak. Zastygamy zatem w bezruchu i gapimy się na siebie przez dłuższą chwilę, bo jednak strata kasy to rzecz przykra. Nagle podchodzi do nas jakiś koleś i mówi, że pociąg o naszym numerze jeszcze stoi na peronie. Pędzimy jak oszalali przez dworzec i taki cholernie długi peron. Pociąg stoi. Szok. W momencie kiedy podbiegamy, wagony szarpnęły i pociąg powoli rusza. Drzwi przedostatniego wagonu są otwarte. Facet w mundurze, krzyczy żebyśmy wsiadali. Najpierw Aisza, hyc i jest w środku. Biegniemy za coraz szybciej jadącym pociągiem. Arletta chwyta się rączki, na chwilę zastyga, po czym mocnym ruchem przeważa do środka swój ciężki plecak. Silna dziewczyna – myślę sobie, chociaż cały czas biegnę przed drzwiami to czuję, że z tymi kilogramami nie będzie lekko. Dobiega Dominika, chwyta się rączki i wisi przez dłuższą chwilę na schodkach jadącego już całkiem szybko pociągu. Ja przestałem asekurować po tym jak wsiadły dziewczynki i próbowałem zdjąć w biegu plecak, żeby wrzucić go do środka zanim wskoczę. Dominika jest już tak zmęczona, że nie może podźwignąć się do pociągu, dodatkowo nagle jedna noga zsuwa się jej ze schodka. Oficer najpierw przytrzymuje ją w takiej wiszącej na zewnątrz pozycji a ponieważ nie może jej w biegu wepchnąć to decyduje się odciągnąć ją od pędzącego składu. Szarpie ją mocno do tyłu za plecak a ona turla się po peronie. Widzę tylko jak jej noga cudem odskakuje, muska tylko lekko o blachę i nie wpada głębiej pomiędzy pociąg a peron. Odwracam się jeszcze raz i widzę jak nad nią pochylają się ludzie stojący na dworcu i pomagają się podnieść. Biegnę jak oszalały bo myślę cały czas o tym, że dziewczynki już jadą. Zatrzymuję się dopiero kiedy oficer wskakuje do pociągu i zatrzymuje cały skład. Krew mi odchodzi od głowy ale cieszę się, że Dominika już jest na nogach i widzę dziewczynki w drzwiach razem ze strażnikiem kolei. Ale musiałem gnać, że byłem z przodu, człowiek dostaje jakiejś niewiarygodnej siły w takich sytuacjach. Rzucam plecak i chcę wracać po żonę ale ten sam facet, który ratował Dominikę krzyczy, że mamy natychmiast wsiadać. Na szczęście pociąg już stoi. Ładujemy się do środka. Ja z jednej strony, wszystkie dziewczyny z drugiej tego samego wagonu. Okazało się, że w pociągu wszystkie panie z wagonu żeńsko - dziecięcego uspokajały Aiszę. Potem zaopiekowały się również bladą i słabnącą Dominiką, której ręce dygotały na wszystkie strony. Było nam teraz już zupełnie obojętne, że jedziemy w przedziale najgorszej klasy, z pryczami, kratami i wentylatorami na suficie wraz z gromadką babć, mam i mnóstwem ich potomstwa. Na kolejnej stacji jednak otrzymujemy polecenie, żeby się przesiąść, po czterdziestu minutach jazdy przeskakujemy (jakoś teraz ta forma wyjątkowo mnie przeraża) do właściwego przedziału. Teraz już spokojni, siedzimy w naszym wygodnym i czystym sypialnym wraz z bardzo uprzejmymi ludźmi, częstujemy się herbatą z mlekiem i słuchamy jak sprzedawca lodów pięknie śpiewa w korytarzu. Ale to co działo się przed chwilą nie pozwala mi jeszcze logicznie myśleć więc biorę laptop i przelewam całe swoje emocje w lawinę liter poskładanych w zdania. Pomimo porządnego upadku o ziemię nadal jest w jednym kawałku....




Straty: poszargane nerwy, obite i krwawiące kolano Dominiki, rozerwane spodnie.
Nauczka: odpuścić kasę i nie wskakiwać do ruszającego pociągu.
Przestroga: jeśli coś od początku mówi ci, żeby nie jechać pociągiem – po prostu nie jedź.
Dobre strony: sorry, na razie nie widzę – może potem będę się z tego śmiał ale na razie nie mam wcale na to ochoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...