2011-10-23

No no no ... Constantinopoli !

Jesteśmy wymordowani i to tak, że żadne dwa kilogramy granatów ani zielone mandarynki nie są w stanie tego zmienić. A propos, zielone mandarynki w środku są pomarańczowe i do tego niewiarygodnie dobre.
Metro, tramwaj, dalej z buta. Sulatanahmet to chyba już będzie nasza dzielnica. Zresztą po drodze poznaliśmy koleżkę, który wyjątkowo dobrze mówił po polsku. To znaczy, że poza "jak się masz kochanie" i takimi tam, porozumiewał się w stopniu zaskakująco dobrym.
- A most Polonez już widzieliści? - pyta.
No, nie bo nawet o nim nie słyszeliśmy.
A on na to, że 150 lat temu dotarła z Polski do Istambułu ogromna fala uchodźców czy emigrantów. Założyli nawet swoją polonię i coś w rodzaju dzielnicy. Pracowali ciężko i ponoć budowali wspomniany wcześnie most. Ciekawe...
Pięknie się pożegnaliśmy, wymieniliśmy uściskami i pognaliśmy dalej oglądać Istambuł. Pogoda o wiele lepsza niż ostatnio więc aż chce się chodzić. Wreszcie udaje mi się wejść do Błękitnego Meczetu (wcześnie dwa razy trafiłem na czas modlitwy). Pierwsze wrażenie jakie ogarnęło mnie po wejściu to scena z filmu " Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" kiedy padają słowa w podobie do tych:
- Co czujesz?
- Świece.
- Dobrze, to jest kościół katolicki.
- Co teraz czujesz?
- Czuję zapach stóp.
- Mnie ten zapach uspokaja - i to jest właśnie meczet.


Faktycznie, coś w tym jest. Wprawdzie, zaraz po wejściu zacząłem dyskretnie obwochiwać siebie, w końcu człek jestem w podróży ale to nie ja ani moje buty, zdjęte i odłożone na specjalne do tego miejsce. Do tego zapachu można się szybko przyzwyczaić a klimat panujący po zmroku jest niesamowity. Odwiedzający mogą podejść mniej więcej do połowy, dalej jest miejsce przeznaczone dla modlących się. Imponujące jest błękitne sklepienie kopuły meczetu, teraz już Aisza nie ma wątpliwości dlaczego ktoś nazwał błękitną, szarą na zewnątrz świątynię. Panuje tam specyficzna atmosfera a kolorytu jej dodają nisko zawieszone lampki, jakby tuż nad naszymi głowami.


W rogu siedzi (i tu uwaga!) po turecku grupa dziwczyn z nauczycielem, który opowiada o dziejach meczetu i jego wnętrzu. Przysuwam się bliżej, podsłuchuję ale teraz dopiero do mnie dociera co oznacza: "siedzieć jak na tureckim kazaniu", bo kompletnie ten język do mnie nie przemawia. Nawet ciężko chwycić jego melodię. Jedynę co umiem powiedzieć to "dziekuję" i to jeszcze w zapisie po angielsku, które przy dobrej wymowie może zostać zrozumiane:
"Tea Sugar to Your Room".
Idziemy dalej, przecikając się między tłumem wolno pełzającym w obu kierunkach.
Podpatrujemy panią robiącą tradycyjne placki ze świeżym szpinakiem na metalowej blasze. Potem schodzimy jeszcze nad brzeg Bosforu ale jest już późno, w aparacie pada bateria, więc wracamy do hostelu a tam w naszym dormitorium czeka na nas niesłychany gość, Toshki. Koleś jest z Japonii, rzucił pracę, kupił bilet i od czterech miesiecy błąka się po świecie. Dziwne zachowanie nieprawdaż, biorąc pod uwagę ogólną opinię o niestrudzonej i nieprzerywanej urlopami pracy mieszakńców kraju kwitnącej wiśni. A on nie dość, że pzejechał już pół Azji to tydzień temu był w Sofii autobusem a jutro leci do Pragi a potem jeszcze przez całą Europę. Cieszy nas,  że planuje również odwiedzić Maroko ;) Niezwykle sympatyczny koleś, życzymy ci Toshki udanej wyprawy !!!


Teraz tylko mała przepierka bo się nam brudów nazbierało i możemy iść spać.... jest przyjemnie i swojsko, choć wyglądem sala przypomina raczej więzienną celę... bez okien i z 14 łóżkami dookoła... dla nas najważniejszy jest jednak dobry sen więc -  dobranoc :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...