2012-02-11

Jutro? Tak, jutro. Jutro dojrzeją wszystkie morele...


Nikt tak bardzo nie chciałby zrozumieć zagmatwanego sposobu myślenia Marokańczyków jak my. Trudno nam pojąć ich drogę rozumowania i wejść w ich buty bo wypiliśmy litry europejskiego mleka a wraz z nim czarnoziem, na którym rosła trawa pożarta później przez urodziwe biało czarne krówsko. Nic nie wiemy o tym, co zapuściło korzenie w czerwoną ziemię Maroka a potem dało piękne żółte i pomarańczowe owoce. Zupełnie tak samo jak ciężko im jest zrozumieć nas. Jak pisze Tahir Shah w "Domu Kalifa"  wielu z nich nie rozumie starego powiedzenia:
"Dwie trzciny piją wodę z tego samego strumienia. 
Jedna jest pusta, a w drugiej - słodki miąższ".


Co takiego nas  odróżnia, że staje się przeszkodą we wzajemnym rozumieniu. Kultura i obyczaje. A tego nie wolno zmieniać, można się przybliżyć, wziąć sobie garstkę i się poczęstować. Mam takie dalece idące przypuszczenie, że nam Polakom, jest chyba bliżej do mieszkańców kraju zachodzącego słońca niż reszcie obywateli Europy. Nigdy nie patrzeliśmy na inny naród z góry spod kolonialnego kapelusza a wręcz przeciwnie. My tak samo przeszliśmy ciężką drogę do bycia wolnym a zabawę, spontan i lubość do zaspokojenia brzucha dobrą strawą mamy we krwi. Też lubimy pomachać szabelką  a potem usiąść do wspólnego stołu. Ułańską fantazję można bardzo szybko skojarzyć z tą marokańską (ostatni widok: czterech gości pędzących na motorynce i ich wspólny śpiew)  a wartości obu narodów są i były zawsze podobne. Choć w Polsce wielu o tym już zapomniało, tutaj nadal pielęgnuje się zasadę, według której setki lat temu powstało przysłowie:
" Jeśli jesteś zamożny podziel się swoim bogactwem.
Jeśli jesteś biedny, podziel się sercem."


A teraz, żeby nie było tak miło kilka słów o tym, co może zdziwić, zaskoczyć i zachwycić.
Teraz przyszedł czas aby skomentować to co działo się przez ostatnie kilka dni. Poza bywaniem na farmie i cieszeniem się naturą, jakiś czas spędziliśmy w Gueliz oraz na medinie Marrakeszu. Spotkaliśmy się z naszym wspaniałym przyjacielem El Housainem, który poświęcił nam swój czas i specjalnie dla nas przyjechał, jadąc z Casablanki do Warzazat. Dzięki Monice mieliśmy przyjemność poznać wyjątkowych ludzi, między innymi Polaków stacjonujących, jak i tych, którzy ciągle są w drodze. Wieczorkami przesiadując na herbacie lub zupie na Jammie, wchłanialiśmy życie starej części miasta i jak skomentowała nas Monika: „Patrzę a oni siedzą sobie tak spokojnie... jakby byli stąd.” 


Śmieszne ale to właśnie tutaj, wśród tego zgiełku, nawoływań, gwaru i wiecznego ruchu czujemy się wyjątkowo dobrze. Nie przeszkadza nam pojawiający się niekiedy, znany z niedoskonałości systemu kanalizacji zapaszek. Nie robi nam też różnicy brak laboratoryjnej czystości, hę, kto bywał u nas w domu pewnie się nie dziwi :) Poza tym takie osobowości jak koleś w niewyobrażalnie wielkim turbanie, który według jego użytkownika waży ponad pięć kilogramów i chroni przed słońcem (a zapytany ile czasu wytrzymałby w tym na pustyni, zawstydzony przeprasza i odchodzi) nie mogłyby istnieć bez tego wielkiego cyrku. Po wypiciu świeżego soku z pomarańczy, po zakupie malutkiego woreczka prażonych migdałów, żal nam odchodzić z tego miejsca... zwłaszcza, że ceny za przejazd autobusem wzrosły z 1.5 do 3.5 MAD – jako dodatkową „atrakcję” Dominika zawsze może liczyć na lekkie podszczypywanie w czasie wsiadania. Wiem, że ona tego nienawidzi i czasem musi zrugać jakiegoś gościa, to jednak zawsze daje sobie radę. 


Można by oczywiście wziąć taksówkę ale nas to nie bawi... chociaż czasami i owszem. Na przykład, kiedy patrzysz jak na chodniku stoi grupa dziewięciu młodzieńców i zatrzymują „Beige Cab” (taksówki w Marrakeszu mają kolor beżowy, jednak myślę, że jest inne, trafniejsze określenie tego koloru ale z przyzwoitości go tu nie użyję). Taxi podjeżdża i choć jej gabaryty przypominają bardziej Daewoo Tico niż nowojorskie krążowniki to jednak po chwili rusza i nikt nie zostaje na chodniku. Z gumy ???


Generalnie ceny tutaj stoją w miejscu a przelicznik do Euro i Dolara właściwie się nie zmienia. Miseczka zupy na Placu wciąż kosztuje 3.5 a sok z pomarańczy 4 MAD, paliwo stale oscyluje wokół 4 złotych więc teraz jest taniej niż w Polsce... i to sporo. Jednakże ceny noclegów na medinie zróżnicowały się dziwacznie a system bazy noclegowej uległ znacznej modyfikacji i regulacji. Za to wciąż nie zmienia się podejście, wyluzowane, lekko cyniczne takie typowo „afrykańskie”. Nadmienić musimy, że sytuacja dotyczy tej tańszej półki, wyżej jest inaczej, zupełnie inaczej. Coś, co w internecie, na jednej ze stron rezerwacyjnych (hostelworld.com, hostelbookers.com itp.) wygląda całkiem nieźle (brawo dla fotografa i programów komputerowych), kosztuje wcale nie mało i co najdziwniejsze – ma dobre notowania bo około 70-80% pozytywnych referencji (podejrzewamy, że większość podrabiana) – w konfrontacji na żywo okazuje się być brudną norą z wszechobecnym półmrokiem, z odpadającymi kaflami zeldż i nie zmienianą pościelą. Dodatkowy bonus to zarządzanie przez obrażoną i zaspaną w środku dnia parę (bez skojarzeń.... pani spała na krzesełku przy wejściu a pan w jednym z gościnnych łóżek). Istny DRAMAT!! Ale jeśli myślisz, że to przypadek bardzo się mylisz..... próbowaliśmy kilkakrotnie i schemat się powtarzał. Oczywiście były małe zmiany ale polegały one raczej na tym, że obsługa bez żenady drzemała na kanapach w holu, zarządzającego „właśnie chwilowo” nie było w obiekcie i kazano nam czekać godzinę po to by ostatecznie zaproponować przeniesienie się do innego riadu - podobno kuzyna! Zrobiona wcześniej rezerwacja bowiem okazuje się być mało ważna, bo gość z „naszego” pokoju jeszcze się nie wyniósł. O 18-tej ? Kto zatem nad tym panuje? Może się to wydać nie do wiary ale w hotelu nie było komputera by sprawdzić czy w ogóle zrobiliśmy rezerwację (i co gorsza potwierdzić, że wpłaciliśmy zaliczkę). W jednym z riadów i to takim ze średniej półki zaproponowano nam absurdalną jak na widoczne warunki cenę (typowo zaporową) i pomimo całkowitego braku obłożenia, pan zarządzający nie był absolutnie zainteresowany klientem i jak najszybciej odprawił nas z kwitkiem by powrócić do przerwanej wcześniej drzemki na fotelu recepcyjnym. Tak niestety często wyglądają tu guesthousy, hoteliki, hostele, riady i dar'y zarządzane w lokalny sposób, który można nazwać „INNYM” prowadzeniem biznesu. My powoli przestajemy się dziwić bo trzeba zrozumieć, że tutaj nie liczy się pieniądz ale czas. To całkiem odmienne postrzeganie hotelarstwa ale i również wielu innych dziedzin biznesu. Banki – czynne 3-4 godziny dziennie, restauracje – zamykane na kilka godzin w ciągu dnia, autobusy – jeżdżące nie według rozkładów a raczej „widzi-misię” kierowców, a i przystanki robią sobie gdzie chcą (według postrzegania turysty – brak bowiem słupków) i jeśli tak zdecydują, to nie zabierają nowych pasażerów (i już! ;-)... w Europie nie do pomyślenia.... tutaj to normalne.


Na medinie Marrakeszu większość riadów (i dar-ów) proponuje ceny za łóżko, oscylując jedną ceną za pokój – czyli nie ważne ile łóżek w pokoju cena za pokój ma docelowo wyjść taka sama. Coraz częściej w riadach nawet wyższych kategorii spotkamy tu warunki hostelowe (jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia) i tak zwane dormy z piętrowymi łóżkami, wspólną łazienką często na korytarzu. Ma to swoje plusy bo podróżując indywidualnie na ograniczonym budżecie można przenocować się w tak zwanym riadzie już za około 7 Euro, ale ma też minusy bo niektóre z nich tracą swój niepowtarzalny klimat „pałacu z baśni tysiąca i jednej nocy”. Jeśli Marrakesz zagubi gdzieś po drodze swoją magię, swoją wyjątkowość i swój prestiż... w niedługim czasie stanie się zwykłą noclegownią i cały czar pryśnie. A tego przecież byśmy nie chcieli, prawda ?!


Widzieliście już najpiękniejszy dworzec kolejowy? Nie, to zerknijcie na ten w Marrakeszu. Czyściutko, cichutko, elektronicznie a fuzja szkła, aluminium i ruchomych schodów z marokańską elegancją, szykiem i tradycją w tym wydaniu wprawia w zachwyt. Kilkanaście tablic elektronicznych informujących o odjazdach, najlepiej działające  darmowe Wi-Fi jakie uchwyciłem i pełen spokój to klimat, który panuje na tym dworcu. 





A dla uzupełnienia przyjemności wizualnych, po drugiej stronie ronda budynek Królewskiego Teatru.


O ogrodach Marrakeszu napisano już setki stron i opublikowano tysiące zdjęć, więc ja.... też dołożę się do tego cudownego zbioru :) Mój wkład to zdjęcia  z Jardin Majorelle. Pisałem już o tym ogrodzie na www.naszemaroko.blogspot.com lecz teraz uzupełniam galerię o kolejne fotki:











ps.
Choć tekst może się wydawać miejscami nieco schizofreniczny, jako całość jest spójny i odpowiada całkowicie tutejszemu klimatowi... po prostu: Witajcie w Maroku :)

Brama wjazdowa dla Royce'a?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...