2011-11-05

Sześć dni w raju.

Wieczorny spacer uświadamia nam gdzie tak naprawdę jesteśmy. Biały piasek, turkusowa woda o temperaturze tylko trochę mniejszej niż ludzkie ciało. Do tego rosnące przy plaży palmy kokosowe, rafa koralowa i cichutko grająca muzyka reggae. W ciągu dnia słońce piecze skórę tak, że pomiędzy godziną dwunastą a trzecią popołudniu trzeba chować się w cień. Przynajmniej obywatele Europy środkowej i północnej. Nasza plaża opanowana (w ilości kilkunastu osób) została przez włochów, którzy plackiem leżą na niej od rana do wieczora. Widać była jakaś promocja na loty do Tanzanii bo włoski słychać wszędzie, zarówno przy śniadaniu jak i na plaży. Wyjątkiem jesteśmy my, para z Niemiec i samotna amerykanka, która po dwóch dniach leżakowania na plaży i pójściu na miejscową dyskotekę zrezygnowała, spakowała się i odjechała w siną dal.


W odpoczywaniu, kąpieli oceanicznej i spacerowaniu po plaży najbardziej dokuczliwi są – zresztą chyba jak na całym świecie – beach boy'si. I nie chodzi tutaj o popularny zespół sprzed kilkudziesięciu lat, tylko o chłopców kręcących się po plaży i oferujących przeróżne przedmioty oraz wycieczki łodziami, snorkling, paralotnie czy też skutery wodne. Łazi tu również taki przebieraniec, podający się za Masaja i oferuje wyroby rękodzieła zanzibarskiego. Chłopaki generalnie są grzeczni, w miły nawet sposób starają się zagadać ale jeśli w ciągu dnia podejdzie do ciebie kilkanaście (do kilkudziesięciu) takich kolesi to zaczynasz mieć dość i uznajesz to jako problem.
Problemem za to nie są przypływy i odpływy, ponieważ są wyjątkowo krótkie w swej długości za to w zamian dają wiele radości dzieciom. Podczas odpływu znikająca woda odkrywa swoje skarby w postaci niewiarygodnie pięknych muszli, kawałków rafy, krabów oraz wszystkiego tego co niesie ze sobą oceaniczna fala.


Popołudniu można podejść do jednej z dwóch mieszczących się przy plaży dużych restauracji. My wybieramy tą z tarasem wiszącym nad oceanem i zamawiamy na kolację świeżo złowione oceaniczne, grillowane rybki. Cena w tak zwanym happy hour to jedyne 13 zł za danie. Do wieczora przy tym samym stoliku gramy w karty i oglądamy jak czerwone słońce chowa się szybciutko za horyzontem. To właśnie tutaj są najpiękniejsze zachody słońca – z przeciwnej strony wyspy tego nie zobaczycie.
Teraz coś o naszej bazie noclegowej. To standard raczej backpackerski +. Dla klientów, którzy z różnych powodów chcieli lub musieli zrezygnować ze spania w sąsiadujących tuż obok resortowych: hotelu Double Tree by Hilton i pięknego, wyposażonego w basen hotelu Zet.


Wspomniany wcześniej Jumbo Brothers to zespół bungalowów położonych w bliskiej odległości od plaży (od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów). Skromnie wyposażone pokoje ale jest czysto i działa sufitowy wentylator, który porządnie miesza powietrze. Nad każdym łóżkiem wisi drewniany stelaż z moskitierą, choć komarów za dużo to teraz tutaj nie ma. Czysta pościel a w pokojach, większości dwuosobowych w łazienkach są kafelki. Nasz pokój mieści dwa duże łóżka i jedno małe. Spokojnie zmieści się tutaj rodzina z trójką mniejszych dzieci. Jedyny problem to łazienka, bo jak powiedziała Arletta wygląda jak z filmu „Piła” - jak się okazuje ten mały problemik dotyczy tylko pokoju 27 więc można go spokojnie ominąć. Przed drzwiami wejściowymi mamy mały ganek i linkę na której można rozwiesić mokre ręczniki. W cenie jest śniadanie. Świeże owoce, grzanki i niezmienna od kilku dni jajecznica. Szału nie ma ale przetrwać zdecydowanie można, ponieważ w odległości kilkuset metrów w głąb lądu jest mała wioska, w której jest wszystko i to po bardzo atrakcyjnych, lokalnych cenach. Jest również klimatyzowana kafejka internetowa, którą prowadzi wyjątkowo sympatyczny gość. Bardzo zresztą pomocny – jak się później okazało – w wielu sprawach. On jako jedyny tutaj ma skaner a ponieważ jeden dzień w raju poświęciliśmy w całości na naukę naszych dzieci, mogliśmy zeskanować pracę kontrolne i wysłać je do szkoły w terminie.


Jumbo Brothers ma też słaby punkt – to ich ekologiczna skłonność do organizowania nieprzewidywalnych w czasie „godzin dla ziemi” czyli kilku w ciągu doby braków w zasilaniu. Metoda na ciemność to posiadanie latarki lub zakup świeczek, których w pobliskich sklepikach jest pod dostatkiem. W pokojach nie ma też mebli. Nam za stół służy krzesło, jest za to kilka wieszaków. Naszej moskitiery w oknie nie naprawiono też od początku pobytu więc mamy tak zwany „mosquito highway” skierowaną wprost na moje łózko, w moskitierze którego jest dziura wielkości brzoskwini. Ale kto by się tym przejmował. Nie ma też miotełki więc przynoszony od kilku dni piasek spowodował, że mamy w pokoju małą plażę.


Zatem można by wybrzydzać lub obrazić się jak wspomniana amerykanka i przenieść się do drogich jak diabli hoteli, których wokół jest wiele, płacąc po 250$ za noc ale za tą kasę nie powinniśmy narzekać i cieszymy się naszym zanzibarskim rajem.
Czas tutaj płynie zupełnie innym tempem, odsypiamy zarwane noce i ładujemy baterie przed kolejną podróżą. Zresztą co robić tutaj innego w takich okolicznościach przyrody...


Ważne wskazówki:
Nie rezerwujcie miejsca przez net (cena w hostelworld od 20$ za osobę)
Przyjedźcie sami, dogadajcie się. Cena zależy od waszych umiejętności negocjacji, ilości osób i długości pobytu. Obiecałem, że nie napiszę ile zapłaciłem ale cena była śmiesznie niska.
Płatność w gotówce, w pobliżu nie ma bankomatu. Przelicznik z dolarów słabiutki, więc lepiej płacić w szylingach.

Uwaga !!!: wiadomość z ostatniej chwili - zeszłej nocy zwędzono nam z tarasu buty - teraz wiemy już dlaczego w wioskach są stoiskach ( a w mieście jest nawet targ) z używanymi rzeczami, w tym również z butami - pewnie na jednym z nich pojawią się również sandały Aiszy :(
Idąc za słowami naszego znajomego: "Jeśli w Tanzani coś znika, to znaczy że znika na zawsze. Nie miejcie nadziei na znalezienie nawet jeśli ktoś udaje, że szuka" ... zatem straty : jedna para butów oraz jeden światowy konektor zasilania ( w tym przypadku, to go poprostu nie wyjęliśmy z gniazdka)...
Miejsce w pobliżu gdzie można wymienić dolary po również niezbyt wysokim kursie to Double Tree by Hilton.
Raczej należy mieć drobne aby sfinalizować transakcję, problem z wydaniem reszty przez kilka dni.
Rejs z nurkowaniem w masce i płetwami na rafie, lunchem, napojami i owocami to koszt około 12-15$ za osobę.
Skutery wodne do wynajęcia z przewodnikiem na osobnym skuterze to droga impreza bo zaczyna się od 80$ za osobę.
Dojazd z Stone Town do Nungwi:
daladala – 2.000 TS za osobę
taxi – około 20.000 TS ale chyba tylko z miasta, w drugą stronę może być dwa razy więcej


ps.
Jumbo Brothers – Nungwi main beach, Zanzibar 180, Tanzania. Tel: +255 773 109 343 a bardziej praktycznie, od ostatniego przystanku daladala prosto przez wioskę max. 500m w stronę oceanu :)

East Africa Diving – mieści się na tej samej, co nasza plaży, właściwie tworzy prawie jeden kompleks ze wspomnianym Jumbo Brothers. Oferują nurkowanie i kursy PADI.
http://www.diving-zanzibar.com/aen/eadc/eadc1.html





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...