2011-11-19

Krowy naprawdę święte :)

Jest taka piękna historia miłosna, w której uczucie jest silniejsze od czasu i staje się nieprzemijalne. Jest taka miłość, której utraty nie można przeliczyć na żadne pieniądze i staje się wieczna. Ktoś, kto kochał swą żonę ponad dobro doczesne, stracił sens swego życia, poświęcił dla niej cały swój czas i wszystko co posiadał. Zbudował dla niej majestatyczny pomnik swojego gorącego uczucia i jednocześnie ustalił nowe standardy wiecznego dla niej oddania. Jest taka historia...


Wszystko to brzmi tak romantycznie, że kojarzy się raczej z bajką. Jest jednak inaczej. Dowodem na to jest przyciągająca jak magnes wszystkich odwiedzających Indie niezwykła budowla poświęcona ukochanej osobie. To Taj Mahal w Agrze. No, właściwie tutaj kończy się romantyzm a zaczyna surowa jak polska kiełbasa rzeczywistość.


Taj Mahal przyciąga taką ilość chętnych złapania za czubek kopuły mauzoleum (na fotkach oczywiście), że wszystko co jest piękne może stać się męczące. Chyba, że wstaniecie wcześnie rano, na przykład około piątej i popędzicie na wschód słońca. Jeśli jednak wybierzecie dzień wolny od pracy i do tego jeszcze popołudnie, możecie liczyć na koszmar zmywający całą tą piękną otoczkę, dla której tutaj się pojawiliśmy. Setki, tysiące ludzie wpychają się niekontrolowanym kordonem na obiekt, po czym szturmujące wejście do mauzoleum. Jeśli pamiętasz obrazki z szarych dni Polski, kiedy na sklep rzucili buty Relax lub stałeś w mięsnym po szynkę na święta to musisz wiedzieć, że to jest tak zwany „pikuś”. Bowiem tutaj nie obowiązują żadne reguły – jest tak samo jak na drogach, albo nawet gorzej. Umundurowani stróże porządku udają, że pilnują i nieustannie gwiżdżąc próbują ustawić chętnych do wejścia wewnątrz w jedną linię kolejki. Jednakże nie potrafią zapanować nad nacierającym tłumem i wszystko wymyka się spod kontroli. Tymczasem wielu odwiedzających zachowuje się jak małe niegrzeczne dzieci. Pan strażnik patrzy – wszyscy stoją w kolejce. Nie patrzy – susami przez trawnik, linki, barierki i murek, no i w krótką chwilę jest przed nami jakieś dwieście pięćdziesiąt osób więcej. Jedyną rzeczą jaką ochrona umie robić doskonale to gwizdać wspomnianymi już gwizdkami, co oczywiście na nikim tutaj nie robi większego wrażenia. Po zachodzie słońca dochodzi do awantury pomiędzy nami i gwardzistami i wreszcie spoceni i umordowani dostajemy się do środka. Nic już jednak nie jest w stanie zmienić złego samopoczucia po dwu-godzinnym przepychaniu się, deptaniu po nogach, ściskaniu na schodach i walce o dobre miejsce startowe do następnej blokady. Niesmak pozostaje.






Mogliśmy jednak posłuchać naszego kierowcy tuk-tuka, który odradzał wizytę w tamto popołudnie. Chłop miał dobre intencje i jeszcze pożyczył nam dwa tysiące rupii na wejście. Zresztą Shobek to człowiek znający Agrę od podszewki. Zawiózł nas w najciekawsze miejsca i służył dobrą radą. Na drugi dzień przysłał swego wuja, który dokończył z nami niemal dziesięciogodzinne tourne za jedyne 20 zł. 


Agra zresztą jest miejscem specyficznym. Hotele w pobliżu Taj Mahal to ruiny a ich wyposażenie to taki nasz wczesny Gierek z dodatkiem wielkiego zaniedbania i smrodu niesprzątanych kibli. Próbują rekompensować to sobie widokiem z tarasu, gdzie znajduje się restauracja. Zresztą czego można się spodziewać, kiedy płaci się za naszą czwórkę 42 zł za noc. Dodatkowo smaczku dodaje mały rynsztok płynący po obu stronach ulicy wydzielający jedyny w swoim rodzaju zapaszek. Tytuł tego posta powinien nosić tytuł „wielkie rozczarowanie” ale całą sytuację uratowała jedna biała święta krówka z cielakiem, lokalna kuchnia oraz sklep z tradycyjnymi ciuchami.

Tanio, ale zdecydowanie nie polecamy ;)









Około czternastej trafiamy na dworzec z zamiarem kupna biletów do Delhi. System jednak padł i nikt nie chce nam powiedzieć czy będą bilety na szybki autobus zwany tutaj Volvo Bus'em. Pada propozycja jazdy tak zwanym standardem, czyli autobusem z otwartymi oknami i bagażami na dachu. Dyspozytor jednak zachęca nas abyśmy pojechali takim zielonym wynalazkiem bo posiada na swym wyposażeniu klimatyzację. Oglądamy pojazd dokładnie bo wygląda jakby uczestniczył w jakiś crash testach. Nieśmiało zaglądamy do środka i decydujemy się na jazdę pomimo pewnego znacznego ryzyka, że może on jednak nie dojechać do miejsca docelowego. Oh, jaki my popełniliśmy błąd. Nie dość, że na siedzeniach znajdowała się centymetrowa warstwa brudu to jeszcze po włączeniu klimy z otworów wydobył się kurz, potem smród a na końcu wyleciały z nich komary. Ten autobus zaraz po swoim wypadku, przeleżał chyba z pół roku w jakimś rowie zanim otrzymał swoje drugie życie. Mieliśmy wrażenie, że bierzemy udział w jego dziewiczym kursie po reanimacji. Podróż z Agry do Delhi trwała około 5 godzin. Już po pierwszej przyzwyczailiśmy się do tego, że przez szyby nic nie widać a naszymi miejscami w tylnym rzędzie buja na wybojach jak na kolejce górskiej. W połowie drogi kierowca zjechał do przydrożnego kompleksu wypoczynkowego a naszym oczom ukazał się słoń, wielbłąd, konik, człowiek z małpką w sukience, zaklinacz węży i inne podobne atrakcje.






W autobusie poznaliśmy ludzi, którzy pomogli nam w załatwieniu transportu z dworca. Pożyczyliśmy telefon z indyjską kartą i zadzwoniliśmy po taksówkę. Znajomy z autobusu już na dworcu podprowadził nas pod samochód policyjny i poprosił, ze względu na dość późną porę aby zaopiekował się nami aż do przyjazdu taksówki. W asyście uzbrojonych stróżów prawa doczekaliśmy się transportu i udaliśmy się wprost do polskiej ambasady w Delhi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...