2011-10-06

American Dream...

Sposób na dostanie się do Stanów Zjednoczonych (legalny sposób) jest jeden. Niezbędna jest wiza na wjazd do tego - co by tutaj nie napisać, to jednak wyjątkowego - kraju. Tyle tylko, że droga do zdobycia dokumentu upoważniającego na wstępne dotarcie (bo przecież może nas zablokować na granicy oficer imigracyjny) na ziemię demokracji nie jest proste a z pewnością nie jest tanie.
Najpierw batalia z wnioskiem, zdjęcia w formie elektronicznej, pytania, odpowiedzi i jest ... hurrra promesa wizowa. Teraz tylko po 140 bax-ów od każdego i modlimy się aby kurs $ nie poszybował w górę. Na wizytę umawia nas telefonicznie telemarketer (ponad 5 zł za minutę a powtarzać będzie nasze dane po trzy razy - przy czterech osobach trwa to w nieskończoność). Dobra, jest termin. Wszystko idzie gładko. Uprzejmy Pan przez telefon informuje, że na teren ambasady nie są wpuszczane dzieci poniżej 14 roku a wszystkie elektroniczne zabawki mamy zostawić w hotelu, samochodzie czy u znajomych w Wa-wie - bo też nie wolno. Myśląc o tym jak zorganizować czas młodszej córce w czasie naszej rozmowy z konsulem kontaktujemy się z kuzynką, która na szczęście ma chwilę, żeby zaopiekować się dzieckiem. Robi to zresztą w sposób wspaniały, bo zabiera ją wcześniej do Muzeum Powstania a potem na starówkę więc lekcję historii odbywa w najlepszy możliwy sposób.
Wtorek rano, wchodzimy do ambasady. Bramki, ochroniarze, paski ze spodni, podwójne drzwi. Na pierwszy rzut oka norma ale po co te odkażacze do rąk i dlaczego jest ich aż tyle. Za nami wchodzi rodzina z małym dzieckiem. Ochrona się uśmiecha i wszystkich wpuszcza. Zdziwiony pytam:
- Ale jak? Z dzieckiem?
- Można, można... ale nie trzeba. Do 14 roku nie trzeba. - słyszę spokojną odpowiedź.
Na telefony i elektroniczne gadżety zresztą przy wejściu też jest depozyt, więc słowa Pana telemarketera traktuję teraz z przymrużeniem oka. Widać "nie wolno" i "nie trzeba" nabierają synonimicznego znaczenia.
Teraz trzeba dopłacić do opłaty za przygotowanie wizy czyli obsługę konsularną ale w kasie nie można płacić kartą. Wyścig do bankomatu, odkażamy rączki i możemy zapłacić w kasie. Tutaj widzimy pierwsze łzy, bo nie wszystkim jest dane zobaczyć kraj za wielką wodą.
Potem już zupełnie inaczej niż przy "indyjskim koszmarze" ;). Kolejka, okienko, rejestracja, numerek do pobrania. Siadamy, czekamy 30 minut. Wyświetla się numer, podchodzimy, rozmawiamy. Jest miło. Pani Konsul o wszystkim nas informuje, sprawdza dane i odciski palców. Potem czekamy 3 dni i paszporty są w naszych rękach a w nich kolorowa wklejka z fotografią, która jest bramą do "lepszego" świata. Jasne, chciałoby się zobaczyć Wielki Kanion, Route 66, Beverly Hills, Statuę Wolności. Poczuć na twarzy bryzę oceanu na Oahu, poszaleć w Disneylandzie, porównać odciski rąk na Sunset Boulevard i wszystkie te rzeczy kojarzone z kolorową komercją Ameryki. Czyż nie po to się tam jedzie? No nie do końca... chcielibyśmy przede wszystkim poznać amerykanów, tych rdzennych i tych, którzy stworzyli obecny obraz tego kraju...ludzi, którym spełniło się amerykańskie marzenie ;)
ps. o ile przejdziemy przez surową kontrolę na lotnisku, oczywiście ...

2 komentarze:

  1. Wow, jak robiłam wizę w marcu to nie trzeba było sobie w ambasadzie rąk odkażać. Ciekawe czemu to wprowadzili... No i poza opłatą wizową 140 usd też chyba nic więcej nie płaciłam :)

    Ale za to na lotnisku w NY wszystko poszło sprawnie (nie licząc stania w kolejce do odprawy przez ponad godzinę, bo akurat w tym samym czasie zleciało się dużo samolotów), rozmowa szybka, miła i już byłam w Ameryce :)

    Powodzenia w podróży!

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja, odkażacze są, co prawda nie ze wszystkich trzeba korzystać ;) ale przed podaniem pieniążków pani kasjerka kazała najpierw rączki odkazić (tak jakby na banknotach nie było zarazków)...
    Ja wiem, że pewnie marudzimy z tymi opłatami ale wszystko razy cztery - to boli, poza tym zaobserwowałem taką dziwną zasadę, że państwa najszybciej rozwijające się (Chiny, Indie, USA -troche ostatnio słabiej ale mocarstwo) każą sobie płacić za wizy i to po kilka stów... czyżby ich sukces brał się z opłat wizowych? ;)
    dzięki śliczne za życzenia - już drepczemy w miejscu :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...